(3,5 / 5) W zajawce na okładce wyczytałam, że Kroniki były najczęściej czytaną książką przez żołnierzy podczas Wojny w Zatoce. Im bardziej zagłębiałam się w lekturę tym mniej mnie ten wybór dziwił. Czarna Kompania, to wypisz wymaluj – kompania braci. A może nawet bardziej kompania Legii Cudzoziemskiej. Trafiają do niej ludzie z różnego powodu uciekający przez życiem i Kompania staje się ich jedyną rodziną, jedynym domem, jedyną ostoją. To co było “przed” zostaje za drzwiami kompanii. Nikt cię nie spyta kim byłeś. Bo tu liczy się tylko to kim jesteś. W pierwszej książce z cyklu znajdujemy 3 pierwsze tomy tej opowieści : 1. Czarna Kompania, 2. Cień w ukryciu, 3. Biała Róża.
Czarna Kompania , to najemnicy. Są lojalni wobec siebie, bezwzględni, dobrzy w tym co robią i lojalni wobec tych którzy im płacą. Nie pytają się o dobro i zło. Stacjonują gdzie im każe klient, robią co im każe klient i są w tym naprawdę dobrzy. Takie są zasady kompanii. No chyba, że się śmiertelnie znudzą, a inny klient da im pretekst, żeby zerwać umowę. Wtedy nie wahają się zmienić pracodawcy. A gdy do wszystkiego pracodawca włada potężną magią i ma kilka innych argumentów nie do odrzucenia – Kompania zmienia dotychczasowego klienta. I sama nie wiedząc kiedy wikła się w potężny krwawy spór i intrygę między nieumarłymi magami. Stając po stronie swojego nowego pracodawcy Kompania rozpoczyna marsz ku zagładzie. Jej nowym pracodawcą okazuje się bowiem tajemnicza Pani, magini z dawnych wieków oswobodzona z ponadczasowego magicznego więzienia , a przeciwnikiem… jej mąż, zwany Dominatorem, wcielone zło, fizycznie wciąż uwięzione w kurhanie pułapce, ale brak ciała nie stanowi dla niego zbyt wielkiej przeszkody. Przeciwko Pani stają armie buntowników prowadzone przez tajemniczą Białą Różę. I jak się domyślacie, krew leje się strumieniami, armie skaczą sobie do oczu… czasami. Bo wojna to nie tylko krwawa jatka. To również gra pozorów, intrygi, zdrady, oraz nuda przemarszów i oczekiwania na rozkazy.
Większość opowieści poznajemy z perspektywy Konowała, kompanijnego kronikarza i lekarza zarazem. I wyższego rangą oficera. Autor jednak dość szybko nudzi się takim prowadzeniem akcji i zaczyna nam przeplatać historię samej kompanii historią jednego z jej byłych członków – uciekiniera Kruka. Osobiście nie narzekam na takie rozwiązanie, bo ileż można czytać o samej kompanii. Tym bardziej, że bohaterowie nie porywają. Są chyba zbyt uproszczeni, zbyt płascy i jednowymiarowi. Z czasem stają się zwyczajnie nudni. W którymś momencie znamy, przynajmniej tych najważniejszych jak własne pięć palców i jedyną zagadką pozostaje czy, kiedy i ewentualnie w jaki sposób autor ich uśmierci, okaleczy, lub w jakikolwiek inny sposób skrzywdzi. Nie zdołałam polubić żadnego z nich. Ani Milczka, ani Kruka, ani Konowała. O dziwo, najwięcej ciepłych uczuć wzbudziła we mnie… Pani.
Jednocześnie muszę na plus zaliczyć Autorowi konkretność opowieści. Nie znajdziemy tu wielkich romansów, cukierkowatych opisów, łzawych albo patetycznych deklaracji. Dominuje ocierająca się o przesadę dosadność i realizm. Jedynie świat przedziwnych zwierząt odbiega od tego schematu, ale jakoś jestem w stanie to odstępstwo zaakceptować. Minusem są zbytnie uproszczenia w fabule i nieco zbyt wyraźne inspirowanie się Tolkieniem. (Co prawda nie mamy tu Entów ( choć mamy Ojca drzew), ale mamy gadające menhiry i finałową bitwę dobra ze złem z udziałem mitycznych stworzeń). Na minus zaliczam również dziury logiczne, jak choćby sam koncept … kronik kompanijnych. Skoro były prowadzone od początku istnienia Kompanii to musiało się nazbierać sporo tomów. Jakoś trudno mi uwierzyć, że kolejni kronikarze zdołali taszczyć taką bibliotekę przez wojenne zawieruchy bez uszczerbku. Zwłaszcza nie wyobrażam sobie ewakuacji takiego “balastu” w czasie nagłego i niespodziewanego odwrotu kiedy trzeba np. porzucić tabory. Na ilu koniach musiałby kronikarz ewakuować te zbiory? A gdyby miał do wyboru rannego towarzysza i książki?….
Jednak, mimo tych niedociągnięć, czytało mi się Kroniki przyjemnie. Kolejny tom czeka na półce