(1 / 5)
Finley zostaje zaatakowana przez arystokratę – swojego pracodawcę. Jednak ma do wyższych sfer wyjątkowe szczęście, bo podczas ucieczki wpada, i to dosłownie, na innego lorda. Tylko, że ten, z kolei, postanawia ją ratować.
Jest to taki typ steampunku, a w zasadzie, pseudo stempunku, którego nie znoszę. Ładne wynalazki są kompletnie bez sensu, pojawiają się wtedy kiedy trzeba i na dodatek są odbiciem współczesnych urządzeń, które akurat były w fabule potrzebne. Realia epoki działają podobnie – znaczy wtedy, kiedy są potrzebne, bo poza tym bohaterowie mogą się zachowywać bardzo współcześnie i nikomu to nie przeszkadza. A ograniczenia klasowe w sumie nie istnieją, bo jeszcze przeszkadzałyby w romansie. Dziewczyna w Stalowym Gorsecie to dokładnie ten przypadek – ma wszystkie wymienione wady.
Autorka chciała chyba stworzyć Ligę Niezwykłych Dżentelmenów z nastolatkami w rolach głównych i dla nastolatków. Griffin King (cudowne nazwisko dla angielskiego arystokraty, prawda?) to taki ugrzeczniony Batman – szlachetny, sympatyczny i wyjątkowo nudny. A poza umiejętnościami, które posiada oficjalnie, to jest też chyba niezłą wróżką, bo inaczej nie miałby prawa wiedzieć niektórych rzeczy. Emily – nastoletnia genialna mechanik i lekarz – ma co prawda umiejętności z imperatywu narracyjnego, ale jest też najsympatyczniejszą postacią z najbardziej naturalnymi odruchami. Sam wyróżnia się niezwykłą siłą i brakiem mózgu. Wyobraźcie sobie stereotypową blondynkę w ciele Hulka – to będzie mniej więcej to. A Finley – nasza główna bohaterka – cóż, poza tym, że ma niezwykłe umiejętności i nie rozumie znaczenia słowa „konsekwencje” nie da się o niej nic powiedzieć. Chociaż nie, wyróżnia się: najgorszym i najbardziej niekonsekwentnym osadzeniem w świecie historycznym.
Skoro mamy YA to musimy mieć też obowiązkowo trójkąt miłosny. To mamy – sztuczny, bezsensowny i wzięty z powietrza. Cały wątek, jak i sam Jack Dandy, czyli drugi pretendent do serca naszej wyjątkowej i niezwykłej bohaterki, nie mają kompletnie znaczenia dla fabuły i są w nią wepchnięci na siłę tylko po to, żeby ten trójkąt nieszczęsny uzyskać.
Jak się można było spodziewać, dostajemy romans w teatralnych dekoracjach i fatałaszkach z epoki (autorce poleciłabym założenie jakiegokolwiek gorsetu, o stalowym nie wspominając, żeby zobaczyła jak te fatałaszki działają, bo w książce opisy wyglądu to jedno, a zachowanie bohaterów to drugie). I tylko od czasu do czasu autorce przypomina się, że to miała być sensacja. Ale nikt nawet nie udaje, że główny wątek kogoś obchodzi – autorka i bohaterowie są zdecydowanie bardziej zainteresowani romansem. Czytelnik już niekoniecznie, bo romans jest sztuczny, pozbawiony chemii a o jakimkolwiek prawdopodobieństwie historycznym nawet szkoda wspominać.
Dziewczyna w stalowym gorsecie to dobry przykład książki z gatunku ”jak napisać kiepski steampunk” i „jak napisać kiepską książkę dla młodzieży”. A jeśli chodzi o Ligę Niezwykłych Dżentelmenów – cóż, po co robić jeszcze raz coś, co oryginał zrobił dużo, dużo lepiej. I tylko przypomnę – oryginał też dzieje się w epoce wiktoriańskiej.