Do Złotej godziny przylepiło się określenie saga. Takie sformułowanie znajdziemy na zajawce od wydawcy i w niemal wszystkich recenzjach. Słowo saga odmieniane na wszystkie sposoby i połączone z przeróżnymi określeniami: wspaniała, epicka, wzruszająca, poruszająca, ciepła, kolorowa…. O ile nie jestem przekonana, czy słowo saga jest na miejscu, o tyle zgadzam się z wszystkimi pozostałymi określeniami. Złota Godzina, to powieść z gatunku tych, które czyta się jednym tchem, a po przewróceniu ostatniej strony, ma się ochotę sprawdzić, czy aby autorka nie napisała czegoś jeszcze, może jakiś drugi tom?A historia na pierwszy rzut oka wydaje się dość banalna. Nowy Jork, koniec XIX wieku, miejsce, do którego z całego świata ściągają ludzie nie mający nic do stracenia. Uciekają przed nędzą, głodem, beznadzieją, nietolerancją, wykluczeniem. Dążą do Nowego Świata, w którym każdy – jak głosi fama, uzyska swoją szansę i znajdzie swoje miejsce, byle mocno i uczciwie pracował. Rzeczywistość, jak wiemy już taka różowa nie była. Dla wielu emigrantów wyprawa za wielką wodę kończyła się taką samą nędzą, biedą i cierpieniem jak ta którą pozostawili w starych krajach. Emigrantów zamkniętych w narodowych gettach dopadały te same problemy które chcieli pozostawić za sobą. I na tym kończy się banalność fabuły, bowiem w ten znany obrazek autorka zaczęła wplatać pytania wielce niewygodne, nawet w dzisiejszych czasach. A jeśli dziś nie umiemy na nie odpowiedzieć, to wyobraźcie sobie jak niewyobrażalnie trudne musiały być w czasach które opisuje autorka?
Jakie to pytania? A choćby o to czy wolno rozdzielać rodzeństwo? I kto ma o tym decydować? O stosunek do kobiet wdzierających się do świata zdominowanego przez mężczyzn. Bohaterki Złotej godziny są lekarkami, co wywołuje sprzeciw wielu lekarzy mężczyzn. Współcześnie też można wskazać wiele zawodów w których obecność kobiet budzi sprzeciwy panów. Kolejne pytanie chyba nigdy nie przestanie być aktualne – to pytanie o edukację seksualną, środki antykoncepcyjne, aborcję, a pośrednio również pytanie o rolę mężczyzny i kobiety w domu. Mogłabym wymieniać dalej, bo Sara Donati, przemyca w swojej prozie naprawdę wiele.
Te trudne tematy równoważone są przez trochę cukierkowaty obraz związków bohaterek i wspierających je rodzin. Ta cukierkowatość i idylliczność nieco mnie przez całą powieść irytowała. Z jednej strony brutalny, paskudny świat, którego momentami nie da się określić inaczej niż “szambo” z drugiej wielka miłość od pierwszego wejrzenia, wspaniałe rodziny, szlachetność i dobroć kapiące z kartek w sposób zdecydowanie przesadzony. Rozumiem, że zbyt gorzką kawę trzeba równoważyć słodką do ulepku bezą, ale w moim przekonaniu musi być zachowana pewna równowaga. Nadmiar cukru zdecydowanie przeszkadza i w życiu i w literaturze.
Złota Godzina jest i nie jest też opowieścią o emigrantach. Jest, bo w Nowym świecie emigrantami są wszyscy. Nie jest, bo jak wspomniałam splata się w tej powieści wiele wątków i problemów, a odnajdywanie się w nowym świecie nie jest jakoś szczególnie wyeksponowane.
Podsumowując, z czystym sercem polecam Złotą godzinę, zwłaszcza wszystkim tym, którym podobały się historie Forsythe’ów, czy jeszcze bardziej Whiteoaków. Mimo nadmiaru (miejscami) lukru, to bardzo dobra książka.