Takiego knota mógł napisać chyba tylko Francuz. Pan Nicolas d’Estienne d’Orves, jak wynikałoby z nazwiska szlachciura z południowej Francji, z zawodu jest – jak podaje polski wydawca – wykształconym na Sorbonie pisarzem, dziennikarzem i krytykiem muzycznym. Nie wiem jak to jest z tym jego szlachectwem, czy to rzeczywistość, czy może – jak mawiał był dobry wojak Szwejk – nazwisko to tylko pamiątka po jakiejś wioszczynie, którą przodkowie przepili jeszcze w XVII wieku, ale to nieważne. Ważniejsze, że konstrukcja jego “dzieła” rozłazi się w szwach, a logika postawiła napis “sytuacja bez wyjścia” i uciekła w popłochu. Żeby było śmieszniej, to nie jest żaden debiut tego autora – napisał parę powieści i zbiorów opowiadań, był nagradzany…. Być może tym razem postanowił napisać coś prostszego, ni to thriller, ni to sensację dla prostego ludu – no i napisał, niestety. W tej książce jest wszystko – straszliwi SS-mani, zajmujący się hodowlą dzieci “rasy panów” w ramach organizacji Lebensborn, neonaziści cały czas rządzący naszym światem z ukrycia, klonowanie, poszukiwanie świętego Graala, echa skandynawskich sag w dziwnej krzyżówce z legendą o krainie Shangri La….
I do kompletu, żeby się czytelnik broń boże nie nudził: córka Himmlera, francuski ruch oporu, Rudolf Hess w więzieniu w Spandau, zmiany tożsamości, pigułki zapomnienia, poszukiwanie dziewięciu mumii protoplastów narodu panów (znak charakterystyczny – swastyka wytatuowana tam gdzie winno być trzecie oko). Mieszają się plany czasowe – 1939, 1943, 1987, 1996, wreszcie 2006 rok. Uff, pominąłem coś? Aha, tak, są jeszcze dwie małolaty, które walczą o względy esesmana wysokiego szczebla – wygrywa ta z mniejszą ilością skrupułów, a przegrana zostaje pisarką i w swoich wydawanych raz w roku harlekinowych powieścidłach zawsze wplata kilka stron, na których zdradza mroczne tajemnice dotyczące przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. No i jeszcze jest ktoś w rodzaju Wybrańca – przyszły Fuhrer IV Rzeszy, którego tajemnicza organizacja musi poinformować o tym jego statusie. A jest to nie byle kto – choć dla świata to tylko były aktor porno i kolekcjoner przedmiotów związanych z nazizmem, dla “wiedzących” jest kimś kto jednoczy on w sobie krew rasy panów i narodu wybranego – Wszak to syn Hitlera i polskiej Żydówki (tak!!!).
Spoileruję nieco, ale że będę Wam odradzał przeczytanie tego dzieła, to czuję się nieco usprawiedliwiony. A , to jeszcze wspomnę o kuriozalnym polonicum, a nawet dwóch. Pierwsze cudo to oddział francuskiego Resistance, który na przełomie marca i kwietnia 1945r. dociera do obozu koncentracyjnego na terenie Polski, gdzie przez kilka tygodni pomaga byłym więźniom wyzwolonym dwa tygodnie wcześniej, po czym na przełomie kwietnia i maja powraca do Francji wraz z niektórymi więźniami!!! Czyli dwa razy przechodzi zarówno przez front wschodni jak i zachodni i jeszcze nie spotyka po drodze żadnego krasnoarmiejca… Drugie cudeńko – przyszły Fuhrer rodzi się w 1943 roku w Kłodzku, opisanym jako “polskie miasteczko”….. oj, panu autorowi nie chciało się sprawdzić podstawowych rzeczy. Toż Kłodzko w owym czasie było niemieckim miasteczkiem….
Pomijam już wielokrotne deus ex machina i całkowity brak tła społecznego w planie współczesnym z 2006r. – nikt nie oczekuje od tego rodzaju książki prawdopodobieństwa, ale może choć elementarna logika???
Reasumując – “wielkie” (584 strony) dzieło klasy U – Uciekać na sam widok okładki.
—————————————————————————————————————————————————–by K. Wal
Recenzja Sierot zła mocno mnie zaskoczyła, bowiem recenzent należy do osób, które ważą każde słowo i nie są zbyt skłonne do wyżywania się na biednych autorach. Toteż, aż postanowiłam sama przeczytać Sieroty, by zobaczyć, cóż tak wzburzyło mojego przedmówcę.
Na pewno zgadzam się z jednym. Pomieszanie planów – wojennego, tego z lat 80-tych i współczesności nie wyszło książce na zdrowie. Przy czym najwięcej pretensji mam do planu z lat 80-tych, który się logicznie sypie. Całość fabuły sprawia wrażenie pisanej na kolanie, w pogoni za kolejnymi pomysłami. Zdaję sobie sprawę, że przy tak wielopiętrowej intrydze nie jest łatwo utrzymać powieści w ryzach, ale mimo wszystko miejscami fastryga jest aż nadto wyraźna. Przez większość książki autor usiłuje nas przekonać, że oto odsłania przed naszymi oczyma potworny, głęboko zakonspirowany, nieludzki plan dominacji nad światem. A gdy przychodzi co do czego…. puff. Zza wielkiej gadaniny wypełza wielka pustka i trochę niesmacznych opisów. Teoretycznie Sieroty są thrillerem. Próżno jednak szukać w książce atmosfery grozy, osaczenia, niebezpieczeństwa. Teoretycznie wszystko to jest, ale niestety tylko w “opisówce”. Zupełnie na mnie jako czytelnika nie zadziałało. Jeśli do tego dołożymy kompletnie niewiarygodnych, nudnych bohaterów, dekoracje jak z papier mache i mnożenie niedorzeczności, no to faktycznie wychodzi książka z gatunków “dworcowych”. Przeczytać, i zostawić na ławce, żeby ktoś inny sobie też poczytał, może jemu się akurat spodoba..
Dla mnie niestety Sieroty zła to typowy “produkt czekoladopodobny”. Żujesz i żujesz, a smaku nie ma.