Trochę na fali historycznych książek kucharsko-kulinarnych radośnie porwałam z półki na jakichś targach „monografię” o tym radosnym tytule. I przyznaję, że nie spodziewałam się po niej za wiele.
Pierwsze co rzuca się w oczy, to solidne i ładne wydanie: mimo niewielkiej objętości książeczka jest wydana lepiej niż niejeden album. Drugie, to lekki i potoczny język, niezbyt pasujący do książki, co by nie było, historycznej. Nawet jeśli to książka popularnonaukowa. Jednak całe szczęście szybko się okazuje, że język bardzo szybko przestaje się rzucać w oczy, bo dobrze komponuje się z tematyką. Tematyka zaś radosna jest wyjątkowo, bo dostajemy tak naprawdę zbiór anegdot i ciekawostek historycznych. A autor, trochę rubasznie, trochę z przymrużeniem oka prowadzi nas od jednej imprezy do drugiej – skacząc po mapie i po epokach.
Przy tym trzeba pamiętać, że dostajemy dokładnie to, co jest w tytule: czyli pijaństwo, a nie alkohol. I zdecydowanie nie alkohol spożywany w ilościach degustacyjnych. Dowiadujemy się kto się upijał, z jakiej okazji, kiedy trzeba było przesadzić ze spożyciem, a kiedy można było za spożycie stracić głowę.
Bardzo radosna i zapadająca w pamięć lektura, szkoda tylko, że na jeden wieczór. Lekki język nie każdemu przypadnie do gustu, ale w tej tematyce nie przeszkadza za bardzo.
Polecam, jako nie do końca poważną książkę historyczną.