Kojarzycie może ten typ wrednej staruszki, która nie tylko wie wszystko o wszystkich sąsiadach, ale też wszystko jest w stanie skrytykować – zaczynając od słonecznej pogody, przez nowy samochód sąsiada, po przecenę w supermarkecie? Jak nie kojarzycie – zazdroszczę, że ominęła Was ta wątpliwa przyjemność. Jak kojarzycie – pomnóżcie sobie waszą staruszkę tak razy pięć. Dostaniecie Zofię Wilkońską, naszą główną bohaterkę.
Pomnożyliście? To teraz dodajcie tonę negatywnego nastawienia, ciężarówkę wrodzonej wredoty, parę wiader zaściankowości i dobre wychowanie – świetnie poznane w teorii i wymagane tylko od innych – w ilościach nieograniczonych. I pomnóżcie jeszcze raz. Wtedy wyobrażenie będzie zdecydowanie bliższe upiornej staruszce z jaką mamy do czynienia w książce.
I po pierwsze odpowiedzcie sobie na pytanie – czy jesteście w stanie kibicować takiemu babsztylowi? Czy wszelkie tarapaty, w jakie wpadłaby bohaterka będą Was interesowały? Czy jesteście w stanie przetrwać 300 stron z kimś, kto nie ma ani jednej pozytywnej cechy?
Ja nie byłam – książkę przetrwałam w formie audiobooka i to z dużym trudem. Jestem pewna, że wersji papierowej bym nie dokończyła, a każde kolejne spotkanie z Zofią w wersji audio było równie bolesne, co spotkania z Gosławą. Sytuację ratowała trochę świetna lektorka.
I żeby nie było – ja generalnie lubię postacie niezbyt pozytywne, bezwzględne i przechodzące przez różne odcienie szarości i czerni (jak bohaterowie Abercrombiego na przykład), ale Zofia W. to zdecydowanie nie ten przypadek. Akcja zaczyna się od kradzieży – naszą staruszkę nie dość, że okradziono to jeszcze złodziej sprofanował galowy mundur jej męża. I powiem tak – już po dwóch rozdziałach w towarzystwie bohaterki dziwiłam się, że dożyła ona swojego wieku i nikt jej jeszcze nie zamordował.
I w sumie bohaterka antypatyczna w 100% była dla mnie największym problemem. Pozostałe mankamenty powieści, nawet razem wzięte, to w porównaniu z upiorną emerytką małe piwo.
Prosta jak konstrukcja cepa fabuła, kompletnie nieprawdopodobne i nielogiczne zdarzenia, zaczynając od początkowych włamań, a na gangsterach kończąc. Jeszcze bardziej nieprawdopodobne zbiegi okoliczności, które wymagałyby interwencji sił nadprzyrodzonych, żeby potoczyć się tak, jak opisał to autor. A wszystko to przeplatane metodami prowadzenia śledztwa godnymi nagrody Darwina.
Oficjalnie jest to komedia kryminalna, ale humor kompletnie do mnie nie trafiał. Ogólna atmosfera godna kiepskiej amerykańskiej komedii, połączona z sytuacjami, które w najlepszym wypadku były po prostu nieśmieszne, ale najczęściej, niestety, żenujące. No ale to już kwestia poczucia humoru.
Pomysł był ciekawy, ale bohaterka jest antypatyczna wyjątkowo, a cała reszta też nie skłania do sięgnięcia po kolejne tomy. Mało kryminalne, mało śmieszne, mocno przereklamowane.