(1 / 5)
Pierwszy tom Opowieści o Shikanoko nie zrobił na mnie dobrego wrażenia, delikatnie mówiąc.
Mimo, że składowe powinny wywołać mój dziki zachwyt – historia Japonii, japońska mitologia, samurajskie miecze i spora doza intryg – jako całość wywoływały głównie ziewanie i irytację. A brak opisów, dialogów i postaci mających jakikolwiek charakter sprawiał, że książka przypominała raczej konspekt niż gotową powieść. Trzeba przyznać, że jeśli autorka rozbudowałaby ten konspekt efekt zajmowałby trzy razy tyle, ale mogłaby wyjść z tego świetna, wielotomowa saga. Niestety, nic z tego.
Po bardzo długiej przerwie zmusiłam się do sięgnięcia po drugi tom. Przeczytałam też pierwszy, bo większość wydarzeń wyparłam z pamięci. I niestety zdania na temat książki nie zmieniłam.
A w drugim tomie dostajemy, cóż… więcej tego samego.
Świat – niby doprawiona mitologią Japonia – jest pozbawiony opisów do tego stopnia, że staje się absolutnie nijaki, a fabuła mogłaby dziać się gdziekolwiek. Podobnie bohaterowie – mają imiona i określające ich umiejętności, niestety nie mają nawet wyglądu, o charakterze nie wspominając.
Tym razem dostajemy trochę więcej interakcji między bohaterami, niż w tomie pierwszym, ale nadal bardzo często są to pozbawione emocji opisy. A całość nadal jest podana krótkimi, pourywanymi zdaniami. Gdzieś czytałam, że to celowy zabieg mający sprawiać wrażenie tłumaczenia z japońskiego oryginału. Jakoś tego nie kupuję. Dialogi i opisy to nie manga, gdzie ilość tekstu ograniczona jest wielkością dymków. A dobry tłumacz jest w stanie oddać styl autora i klimat oryginału, więc z długością zdań nie miałby najmniejszego problemu. Chyba, że miała to być stylizacja na google translate.
Do tego dochodzą kiepskie rozwiązania fabularne. Wprowadzając nowe pokolenie bohaterów autorka musiała coś zrobić z postaciami z poprzedniego tomu, którym udało się przeżyć. Kogoś wysyła na dekadę do klasztoru. I jak ten klasztor jeszcze ma fabularnie sporo sensu i dobrze wplata się w kilka wątków, tak wysłanie innego bohatera do lasu już nie bardzo. Zwłaszcza, że mówimy o medytacji w lesie. Przez dwadzieścia lat! I co, “dwadzieścia lat minęło jak jeden dzień” na obserwacji jak trawa rośnie? Japonia ma co prawda długą tradycję mnichów-pustelników, ale to nawet nie jest ten przypadek. Do tego fabuła skupiona poprzednio na przejęciu władzy i intrygach na wysokich szczeblach zaczyna momentami przypominać brazylijską telenowelę. Skupiając się na marzeniach bohaterów o szczęśliwym życiu rodzinnym w dość losowych momentach i gdzieś w środku walki o cesarski tron. I nijak nie przypomina to ani rozbudowania postaci, ani skupienia się na rodzinnych dramatach w środku wielkiej historii. Może trochę dlatego, że całość za bardzo przypomina notatki do powieści, przez co sceny tego typu sprawiają wrażenie przypadkowych, nic nie wnoszących epizodów.
Przebijanie się przez drugi tom przypominało orkę na ugorze, a wprowadzenie dodatkowych bohaterów dorzuciło do wszystkich wad pierwszego tomu jeszcze element chaosu.
Zdecydowanie odradzam.