[ usr 4] Karolina Morawiecka, wielka detektyw Wielmożańska, wzór cnót wszelakich, a w szczególności pani domu przednia i kucharka znakomita, tempa nie zwalnia. Nie ma zresztą jak, skoro dziwnym trafem obrodziło zbrodniami w okolicy nad wyraz. Ledwo się sprawa zabójstwa na zamku wyjaśniła, jeszcze nie opadł był kurz po poprzednim zamieszaniu, a tu Panie dzieju weselisko się szykuje… I tak, dobrze się domyślacie – trup na nim padnie. A jakże. A, że autorka z wykształcenia jest polonistką, to znowu zaserwuje nam przy okazji skojarzenia z klasyką literatury narodowej. Był w pierwszym tomie Pan Tadeusz? Był! No to siup! Pora na Wyspiańskiego! Wesele w dworku w Ojcowie… mniam! Ileż okazji do szydery i złośliwości, tym bardziej, że wdowa po aptekarzu czytać nie lubi. Wiedzę z zakresu literatury czy to narodowej, czy kanonu światowego też ma raczej… przeciętną. Za to jej pomocnicy i owszem, literacko są otrzaskani. I czasami, używają klucza kulturowego, zrozumiałego tylko dla nich, czym doprowadzają szacowną matronę do szewskiej pasji, bowiem ( nie bezpodstawnie) ma ona wrażenie, że kpią sobie w najlepsze z niej, najsłynniejszej detektyw w Wielmoży i okolicy, której cała reszta detektywów mogłaby pantofelki czyścić.
To już moje trzecie spotkanie z detektywistycznym duetem i muszę przyznać, że z tomu na tom bawię się coraz lepiej. Chyba przyzwyczaiłam się już do stylu autorki, zwłaszcza jej polonistyczno licealnego zadęcia, oraz grania na schematach rodem z angielskich komedii. Ona sama też zresztą się rozwija i wyraźnie eksperymentuje – tym razem powiększając grono poszukiwaczy prawdy, co zaowocowało większymi możliwościami gmatwania tropów, dostarczania większej ilości poszlak, obserwacji i … złośliwości. Także zabieg dodania ram czasowych w których musi zostać rozwikłana zagadka oceniam jako udany.No i chyba pierwszy miałam problem z wytypowaniem mordercy, tak nam autorka mieszała w tropach.
Jak już wspomniałam, dodatkowego nomen omen smaczku całości dodaje fakt, że rzecz dzieje się w trakcie wesela. Na stół wjeżdżają kolejne dania oraz podejrzenia, podpici goście bawią się doskonale, a przynajmniej udają że tak jest, czas biegnie nieubłaganie, przyciasna suknia ciśnie wdowę coraz mocniej, a czytelnik raczony na raz pogmatwanymi tropami i złośliwymi opisami polskich obyczajów weselnych bawi się coraz lepiej ( w przeciwieństwie do wdowy, od której jej pomocnicy nagle zaczynają wymagać wiedzy o jakiejś tam Lady Makbet. A ta lady wiedziałaby niby co i w jakiej kolejności podać na weselu, żeby goście nie obgadali?! Akurat!) . I tak dalej i w tym stylu od pierwszej niemal strony, bo już przy pierwszej scenie zapowietrzyłam się solidnie, usiłując nie parsknąć śmiechem w poczekalni u dentysty…
Podsumowując – jak na razie najbardziej udane dzieło autorki, solidna czwórka. I przeczytam ostatni tom. Choćby po to, żeby się dowiedzieć co z kanonu literackiego tym razem wyląduje… na talerzu.