Campbell Jack – Wojna Starka

3.5 out of 5 stars (3,5 / 5)
Stany Zjednoczone władają Ziemią jako supermocarstwo. A przynajmniej jej zasobami. Reszta państw wybiera się więc na Księżyc, żeby mieć możliwość wydobywania czegokolwiek. Jednak US nie zamierza dać odebrać sobie monopolu i na srebrnym globie ląduje sierżant Stark razem z resztą armii.
Po szybkim zapoznaniu swojego oddziału i czytelnika z niską grawitacją i problemem ukrycia się w księżycowym krajobrazie przechodzimy do akcji często-gęsto poprzeplatanej rozważaniami Ethana Starka.
Jest tu sporo podobieństw do Zaginionej Floty – choćby przemyślenia głównego bohatera i obserwowanie wszystkiego tylko z jego perspektywy. Jednak po pierwsze, Stark nie jest ani tak wkurzający ani tak kryształowy jak Jack Black Jack Geary. A po drugie, obserwacja konfliktu z poziomu średniego szczebla wypada całkiem ciekawie. Sierżanci trochę wiedzą, trochę się domyślają, co nieco uda im się wyciągnąć od innych, a przed czytelnikiem dzięki temu powoli ukazuje się coraz pełniejszy obraz sytuacji. Przy tym niektórych rzeczy, podobnie jak nasz bohater, możemy się tylko domyślać. Jest to w sumie ciekawe rozwiązanie, ale też z automatu umieszcza książkę w kategorii SF klasy B. I z Wojny Starka dałoby się zrobić świetną ekranizację w takiej właśnie kategorii. Byłby to sympatyczny film, gdzie bohaterowie są wyraziści, ale niezbyt rozbudowani. Gdzie zakończenie jest bardzo oczywiste i bardzo przewidywalne. I gdzie “my” kontra “oni” jest bardzo jasno nakreślone. Idealny odmóżdżacz na weekend z odpowiednia dozą strzelanin. Są tu, co prawda, przebłyski pomysłów, dzięki którym książka mogłaby być czymś więcej, jednak same w sobie nie wystarczą. Grawitacja działa tu jak należy, “my” nie oznacza z automatu, że to ci dobrzy, a armia z perspektywy Starka jest jednym z najlepszych przedstawień wojska jakie widziałam. Z jednaj strony dostajemy cel, braterstwo broni i odpowiedzialność, z drugiej tony papierologii, zbiory nonsensów i karierowiczów na szczeblach, na których nigdy nie powinni się znaleźć.
Brakowało mi konfliktu widzianego oczami Ziemi i wojsk drugiej strony. I w sumie jest to największe zastrzeżenie. Jeśli dostalibyśmy chociaż jedną z tych perspektyw, Wojna Starka byłaby świetnym, pełnokrwistym, militarnym SF. Tylko wtedy bohaterów trzeba by rozbudować, do konfliktu dodać więcej szczegółów, a całość zajęłaby trzy razy tyle stron. No i byłaby zupełnie inną książką. Tak jest tylko sympatyczną strzelanką w kosmosie, którą szybko się czyta i równie szybko zapomina. Ot, taki film SF klasy B, z dużą ilością strzelanin, dobry do odmóżdżenia się po ciężkim tygodniu i całkiem niezły w swojej klasie.
Całkiem dobre, rozrywkowe SF.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *