Nie, nie kupiłem tej książki – na szczęście to był egzemplarz z biblioteki. Ni to kryminał, ni to sensacja, ni to kiepski Harlequin, ale na pewno nie – wbrew temu co pisze wydawca na okładce – thriller. Autorka – znowu wedle informacji z okładki – od roku 1982 wydała już ponad 70 powieści, czyli średnio wypada, że co pól roku pani prezentuje światu nową książkę. I to mówi o tym „dziele” wszystko. Bo „Zatoka Huraganów” to taka literacka konfekcja, zbudowana na taśmie ze standardowych prefabrykatów, której konspekt można by zamknąć w czterech czy pięciu zdaniach. Mnie się to kojarzy z paryskim Centrum Pompidou – tam też wszystkie konstrukcyjne „bebechy” są na widoku…. tyle tylko, że tam taki był zamysł architekta, a tutaj pani Heather wyszło zdaje się niechcący. No i są jeszcze wypełniacze – rzecz dzieje się na Florydzie wśród osób, które znają się od dzieciństwa, zatem niezbędne są: tajemnica z przeszłości, „nowoczesne” układy rodzinne typu byłam jego żoną przez miesiąc, ale pozostaliśmy przyjaciółmi i widujemy się regularnie od kilkunastu lat, obowiązkowy wątek lesbijski „przyklejony” nie wiadomo po co, bo nie posuwa akcji naprzód ani niczego nie wyjaśnia. Aha, jeszcze molestowanie pasierbicy w dzieciństwie, szmuglowanie ludzi z Kuby i koniecznie trochę handlu narkotykami. Na koniec każdy znajduje swoje większe czy mniejsze szczęście – no, może z wyjątkiem mordercy, bo on nie był fajny, więc posiedzi. To co mnie w tej książce zaskoczyło, to całkowity brak tła społecznego – bohaterowie gdzieś tam podobno maja swoją pracę, prowadzą firmy, nadzorują pracowników, ale tak naprawdę to zajmują się imprezowaniem, piciem drinków, ewentualnie pływaniem i nurkowaniem w ciepłych wodach Florydy. Nawet zbrodnia opisana jest tak, że w końcu wyjaśnia się jej mechanizm, ale nie uwarunkowania i motywy.
Może po kryminałach skandynawskich moje oczekiwania są zbyt wysokie, ale…
Reasumując – jeżeli po trudnych spotkaniach „pracowych” w Warszawie potrzebujecie nieco wyczyścić głowę – to „Zatoka Huraganów” akurat wystarczy Wam na pociąg do Katowic lub Krakowa, a do Gdańska i Wrocławia zdążycie jeszcze podrzemać po lekturze. Bo w domu to szkoda czasu.