Polityka jest wszędzie taka sama. Czy to w katolickiej Polsce, czy w prawosławnej Rosji, czy w islamskim Iranie. Niezależnie od tego, co uznajemy za podstawowy zbiór wartości, zawsze i wszędzie będą piewcy jedynie słusznej linii, oskarżający drugą stronę o wszelkie możliwe niegodziwości. Wszędzie i zawsze będzie podział na “My” i “Oni”. I “oni” zawsze sfałszują wybory, sięgną do teczek żeby skompromitować “naszych”, będą gromadzić haki, notatki, informacje służb specjalnych, a to że wygrali wybory to albo fałsz albo pomyłka społeczeństwa, albo jedno i drugie do kupy. Brzmi znajomo? Aż za bardzo. Tyle, że dzieje się w Iranie, a jako “my” występują zwolennicy Musawiego, zaś jako “oni” aktualna władza czyli prezydent Ahme…. coś tam.
Przyznaję, nie dałam rady przeczytać tego “dzieła” do końca. Miałam, jakże naiwnie nadzieję na w miarę obiektywne opracowanie pokazujące z dystansu wydarzenia jakie miały miejsce w czasie tzw. Zielonej rewolucji w Iranie. A trafiłam na hm…. delikatnie nazwijmy to zemstą przegranych. Mówiąc zaś dosadnie i wprost – to w moim odczuciu, ci którym nie udało się dorwać do władzy i kasy skorzystali z literatury aby w ten sposób zdezawuować wygraną obozu przeciwnego. Niestety wykorzystując słowo pisane w roli wiadra pełnego pomyj sprowadzili w moim odczuciu samych siebie do roli świniopasów zadających nierogaciźnie do koryta. A ja nie gustuję w wyżeraniu z koryta, ani naszego krajowego ani cudzego.
Tak czy inaczej utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że polityka zawsze i wszędzie to bardzo brudna gra przyciągająca wielce specyficzny rodzaj ludzi. Oszczędzę wam dosłownego opisu mojego skojarzenia w tym względzie. Jedno mi tylko nie daje spokoju. Dlaczego autor z takim zapałem wychwala we wstępie akurat nasz kraj?! Wszak książka nie powstała na nasz polski rynek?!