Chronologicznie jest to pierwsza książka, którą napisał ten Autor. Był rok 2001, a Horst był policjantem, szefem kryminalnych w dużym okręgu w Norwegii – i miał nie rozwiązaną sprawę głośnego w tym kraju morderstwa z 1995 roku, gdzie nie wykryto sprawcy. Więcej, to właśnie Jorn Lier, jako świeży stażem policjant uczestniczył w zabezpieczeniu miejsca zbrodni, utrwalaniu śladów i następnie w śledztwie. Szukał nowych informacji na temat tej ważnej dla niego sprawy – no i wymyślił: napisze książkę niejako „na wabia”, przedstawi w niej trochę prawdy, trochę domysłów, trochę celowych przeinaczeń, jakąś tam historię z cyklu „to mogło być tak” – i może ktoś sobie coś przypomni, ktoś się przestraszy i zrobi błąd, ktoś kogoś zechce pogrążyć… Książka wyszła w Norwegii w lutym 2004 roku i w dużej mierze spełniła swoje zadanie – policja otrzymała dużo informacji, sporo się dowiedziała, co prawda nie przełożyło się to na dowody procesowe, ale jakaś wiedza jednak się pojawiła.
Dla nas tego smaczku oparcia „na prawdziwych faktach” książka nie ma, tym bardziej, że upłynęło już dużo czasu od opisanych w niej wydarzeń, więc – przynajmniej ja – czytałem ją po prostu jak opowieść o miejscu, czasie i ludziach. Widać oczywiście pewne słabości warsztatowe, bo po pierwsze to debiut, a po drugie komuś obracającemu się w świecie policyjnych raportów, dokumentów i procedur musiało być trudno się przestawić na inny styl. Z drugiej strony – dla mnie to jest jeden z atutów „Milczącego świadka” – że ten czasem chropawy styl niesie jednak prawdę, że Autor tam, gdzie mógł, mówił jak jest. No i jest postać komisarza Williama Wistinga – to właśnie wtedy Autor ją stworzył i jeszcze nie wiedział, że ten nieco sfrustrowany, zapijający się kawą i notorycznie nie mający czasu dla rodziny bohater da jemu samemu drugie życie – znanego pisarza na policyjnej emeryturze, opowiadającego historie, które się zdarzyły, mogły się zdarzyć albo nawet – zdarzyć się powinny.
Jak to w skandynawskim kryminale – ważna jest nie tylko sama zbrodnia i jak możemy znaleźć sprawcę, ale też tło społeczne. Tu na pierwszy plan wysuwa się kwestia samotności – większość postaci opisanych w „Milczącym świadku” to ludzie rozpaczliwie samotni, nawet ci, którzy są w jakimś tam związku, ale boją się pokazać za dużo prawdy o sobie, bo uważają, że wtedy byliby bezbronni. Tak, równo poukładane i bezkonfliktowe życie społeczne w Skandynawii ma swoją cenę – jeżeli ktoś odstaje od wzorca, to ma problem. A problemy tego rodzaju rozwiązuje się jak się da – standardowo (alkohol, przemoc) albo niestandardowo, jak jeden z bohaterów książki (podglądactwo).
Jest jeszcze proponowane przez Autora rozwiązanie zagadki – oczywiście nie będę spojlerował, ale powiem, że deux ex machina trzeba się było strasznie nadźwigać.
Jeżeli więc macie trochę czasu w ten jesienny wieczór – przeczytajcie tę opowieść o zimnym trupie i gorących emocjach w zimnej Norwegii