Magia krwi na początek wzbudziła we mnie dość mieszane uczucia. Głownie dlatego, że mam serdecznie dość książek o nastolatkach ratujących świat/walczących o przeżycie/ odkrywających zakłamanie świata dorosłych itd. itp. Jeśli w opisie redakcyjnym znajdę zdanie o tym, że „X był/była zwyczajną nastolatką dopóki…” to wierzcie mi cały świat może mi te książkę zachwalać a ja jej nie tknę i kijem. Tak mam dość wszystkich naśladowców Carda, Rowling czy Susane Collins.
Wyobraźcie więc sobie jak byłam “zachwycona” gdy przez sporą część początku akcja rozgrywała się na jakimś uniwersytecie i obejmowała głównie romans dwójki młodych ludzi, z których przynajmniej jedno miało ukryte plany w stosunku do drugiego. Było ponuro, ziewająco, nieprzekonywująco. Jak w bardzo, bardzo zapuszczonej piwnicy. Nie odłożyłam książki tylko dlatego, że mam zwyczaj kończyć to, co zaczęłam. Młodzi kończą studia i wyjeżdżają z uczelni bowiem świat ( a przynajmniej jego część) wyczekuje ich powrotu nad wyraz niecierpliwie. Tak niecierpliwie, że dziewczyna zostaje nieomal porwana z uroczystego zakończenia przez członkinie tajemniczego Siostrzeństwa. Nie wiem jak brzmiał tytuł tego stowarzyszenia w oryginale, ale jego spolszczona wersja jest zdecydowanie nieudana. Chłopak studiuje dłużej, więc autor zyskuje czas na przedstawienie nam świata dziewczyny rządzonego przez Wiedźmokrację ( ratunku…), która szkoli członkinie Siostrzeństwa ( jeszcze raz to napiszę i daję słowo, że się zadławię!) na wykwintne kurtyzany – szpiegów. Autor starał się dorobić do tego jakąś filozofię ale nie napiszę Wam o niej, bo jak dla mnie była ona tak niedorobiona i na siłę, że aż zęby zgrzytały. Tak czy inaczej, panienka żyje sobie jako wykwintna kurtyzana, buduje domek na wsi, studiuje tajemną księgę i kombinuje jak tu ściągnąć do siebie chłopaka, którego krew jest potrzebna do otwarcia owej księgi. Tu dochodzimy do jednej z niewielu nielogiczności których dopuścił się autor – Księga w posiadanie której weszła nasza bohaterka zawiera straszliwe zaklęcia bla, bla, bla. Jest z tego powodu przedmiotem pożądania ludzi i innych istot z tego i nie z tego świata. Wszyscy jej szukają, a dziewczyna trafia sobie na nią… w zwykłym antykwariacie ot tak. Chłopak kończy studia i… akcja kapiąca jak niedokręcony kran rusza z kopyta. Coś się dzieje i to wszędzie. Zupełnie jakby autor otworzył na oścież drzwi. Zaczynamy w przyspieszonym tempie uczyć się polityki i gospodarki świata w którym przyszło żyć naszym bohaterom. A świat to dziwny i mocno skomplikowany, by nie rzec wprost pokręcony. Księstwa i księstewka powiązane między sobą siecią zależności gospodarczych, sojuszów, przyjaźni i zadawnionych animozji. Krainy zamieszkane przez ludzi i istoty tylko do ludzi podobnych. Jedno mają wspólne holomorfie – czyli naukę o magii wywodzącej się z krwi. To przy pomocy krwi – swojej lub cudzej holomorfa może rzucać zaklęcia. Zaklęcia które są niczym innym tylko skomplikowanymi formułami matematycznymi. Świat w którym przyszło żyć Caliphowi jest tą magią przesiąknięty. Owszem jest w nim wiele wynalazków technicznych ( sterowce, armaty czołgi, modyfikowane ptaki kurierzy itd.) ale wiele, jeśli nie wszystkie z nich są napędzane przy pomocy holomorficznych komórek. A autor idzie krok dalej. Do magii krwi dorzuca jeszcze jeden magiczny pomysł – magię dusz. Magię typowo niszczycielską, czyli coś co bardzo może się przydać królowi krainy przegrywającej wojnę. Antony Huso czerpie pełnymi garściami z motywów wielokrotnie wykorzystywanych w literaturze, przepuszcza je przez własną wyobraźnię i podaje nam na tacy przedziwny wynaturzony, wielopoziomowy, skomplikowany i wciągający świat. To bogactwo jest jednocześnie największą zaletą i największą wadą tej książki. Zaletą, bo mimo świadomości, że czytamy zlepek wariacji na temat – nie nudzimy się, ani nie możemy jednoznacznie wskazać skąd to czy tamto zostało “zerżnięte”. Wadą – bo mnogość pojęć, filozoficznych doktryn i skomplikowanie świata sprawia, że czytelnik zaczyna się w tym świecie zwyczajnie gubić i ma serdeczną chęć dopadnięcia autora, porządnego potrząśnięcia nim i zażądania, żeby jeszcze raz dogłębnie i powoli wyjaśnił skąd się wzięły np. tajemnicze stwory mieszkające w kanałach. Jeśli chodzi o postacie głównych bohaterów – to wbrew moim obawom, nie dostaliśmy zagubionych nastolatków. I Caliph i Senna doskonale wiedzą czego chcą, potrafią podejmować trudne decyzje w uporządkowany dorosły sposób. Nie mogę również przyczepić się do warsztatu pisarskiego autora. Kreowane przez niego postacie są żywe, dobrze skonstruowane i budzą emocje czytającego. Na pochwałę zasługują również dobrze napisane dialogi.
Podsumowując – Magia krwi wbrew pozorom nie jest książką dla młodzieży, ani o młodzieży. W skomplikowanym, a momentami wręcz przekomplikowanym magiczno – mechanicznym świecie bohaterowie podejmują ważkie czasami bardzo trudne także z moralnego punktu widzenia decyzje. Książka nie należy do łatwych ani w czytaniu ani w odbiorze, ale chętnie przeczytałabym drugi tom – choćby po to, żeby się dowiedzieć, co jeszcze odbiło się w mrocznym zwierciadle duszy jej autora.