(3 / 5)
Ropuszki w nowym wydaniu to grube tomiszcze zawierające spory zestaw wątków (i postaci) pobocznych z głównej serii Thornversu. Akcja większości tekstów dzieje się pomiędzy tomami Heksalogii o Wiedźmie i wtedy też została napisana. Co, niestety, widać.
W skrócie: czytało się dobrze, lekko i szybko ale… trochę o niczym. Były, jak to w antologiach, teksty lepsze – w sumie wszystkie napisane przez autorkę później i te, które nie zawierają Dory. I gorsze – nawet nie znając chronologii pisania można wskazać te, które znalazły się w pierwszym wydaniu Ropuszek.
Są tu też opowiadania kompletnie nic nie wnoszące, ale zabawne i napisane z pazurem – akta Nisima, historia o Babci. I takie, które zapomina się zaraz po przeczytaniu.
Część antologii ma niestety wady serii głównej – wszyscy kochają Dorę, a jej siła zajebistości góry przenosi. Fajne początki, które zamiast dojść do punku kulminacyjnego zaczynają się rozłazić. Nierówne i niekonsekwentne postacie (zwłaszcza Gabriel). Sztampowe czarne charaktery (zwłaszcza Cyganka, ajaj…). Zgaduję też, że tytułowe Ropuszki były pisane dla wewnętrznego kręgu autorki, bo to widać.
Jest tu też, o dziwo, trochę więcej Torunia niż w głównej serii i jakiegoś zakotwiczenia w czasie (remont dworca).
Chronologia i umieszczenie wszystkich tekstów na osi czasu jest fajnym dodatkiem, który porządkuje nie tylko Ropuszki, ale też całą serię łącznie ze wszystkimi apokryfami. Chociaż nie zmienia faktu, że bez znajomości Heksalogii Ropuszki czytałoby się kiepsko, a sporo wydarzeń i odniesień będzie niezrozumiałych.
Całość uzupełniają bardzo fajne ilustracje, a ropuchy umieszczone przy tytułach dodają sporo… obrzydliwego uroku.
A teraz w szczegółach.
Szatański Pierwiosnek – historia prawdziwa, rozwija historię wspomnianą wielokrotnie w głównej serii, czyli poznania Dory z Leonem. Sympatyczny tekst, gdzie młoda Dora nie jest aż tak wspaniała/niepokonana/wszechwiedząca.
Po deszczu każdy wilk śmierdzi mokrym psem to drugie rozwinięcie wątku wspominanego w Heksalogii, tym razem niechęci alfy wilkołaków do Dory. Krótkie śledztwo w sprawie gwałtów łączące Toruń z Thornem. Pozawala zajrzeć w kilka zakątków, których czytelnicy jeszcze nie mieli okazji odwiedzić, ale ma też niestety wszystkie wady głównej serii.
Oba tylko rozwijają to, co już czytelnicy wiedzieli i to, co wielokrotnie było powtarzane. Z jednej strony jest to ukłon w stronę czytelników, z drugiej – żaden z tekstów nie wnosi za dużo, bo znamy już ich konsekwencje.
W Miłości za grobową deskę Dora ratuje Katię przed kolejną miłością. Niezbyt ciekawe, niezbyt zabawne. Nie wnosi za dużo i równie dobrze mogłoby go nie być.
Wilk w owczej skórze – pierwsze wspólne śledztwo Dory i Romana. Fajna dynamika między bohaterami, sporo akcji, filmowy klimat i dość oczywiste zakończenie.
Czy mama nie mówiła, żebyś nie bawił się umarłymi? Lekki przerywnik, który niewiele wnosi poza ukazaniem potęgi mocy Katii, którą można już było zobaczyć w szamańskim spinoffie. Sporo mizogini, seksizmu i kilka kiepskich żartów (stwierdzenie, że kobieta w glanach to prawie facet wywołało mój dziki rechot, ale tylko dlatego, że wyobraziłam sobie reakcję kilku moich znajomych na ten tekst). Nieistotny dodatek. Coś Katia nie ma szczęścia ani w miłości, ani w produkcjach autorki.
Nie oceniaj kota po rozmiarze – pierwsze spotkanie i pierwsza randka Szelmy i Eryka. Lekkie, z dobrym tempem i nietypowym podejściem do początku romansu. Czuć chemię między bohaterami, ale jest mało typowego romansu w romansie. Całkiem niezły tekst, ale tylko rozwija to, co już wiemy.
Rozpoznanie – Nisim czyta raporty Zachariasza o naszych bohaterach streszczając to, co wiedzą czytelnicy. Absolutnie nic nie wnosi, ale jest jednym z najlepszych opowiadań ze zbioru – lekkim, z pazurem, z humorem. Napisane w ten sposób teksty można czytać nawet jeśli są o pogodzie.
Ropuszki – kolejne śledztwo Witkaca i Dory. Bardzo dorocentryczne niestety. Z fajnym początkiem, potem niestety gubi humor i tempo. Ze sztampowym czarnym charakterem. I zakończeniem, które wygląda jak wewnętrzny żart dla fandomu autorki. Mimo, że tytułowe to jedno z najsłabszych opowiadań ze zbioru.
Ruchome cienie to jeden z lepszych tekstów, tym razem bardziej na poważnie. Historia racjonalnej Bogny, która musi w końcu zmierzyć się z magią. Bogna jest sympatyczną postacią i ma zdecydowanie inne podejście do czarów niż reszta bohaterów, przez co wypada bardzo ciekawie. Jest to też tekst, który wnosi coś nowego, mimo że Bogna pojawia się epizodycznie w Heksalogii.
Nie ma dymu bez ognia – tym razem pierwsze skrzypce w śledztwie gra Miron. Dora pojawia się epizodycznie, a bez znajomości Na wojnie nie ma niewinnych niektóre rozwiązania i odniesienia będą mocno niejasne. Z jednej strony dobrze było zobaczyć Mirona na pierwszym planie (głównie dlatego, że wtedy znika wszechwiedząca Dora), ale niestety postawiony na świeczniku diabeł bardzo wyraźnie pokazuje jak niewiele cech sobą prezentuje poza wyglądem. Jego charakter dopiero kształtuje się w trakcie trwania serii i potomek Lucyfera okazuje się być święty niczym anioł. Chwilami towarzyszący mu Joshua jest bardziej bezwzględny (o Gabrielu nie wspominając). Oj kiepski z tego Mirona diabeł. Poza tym dostajemy całkiem sympatyczną fabułę i kryminał. Niestety w opowiadaniu wraca też wątek Joshuy i Laoise, a autorka nadal nie jest w stanie mnie przekonać, że to jest „wielka miłość”, a nie molestowanie nieletniej.
Cztery Łapy to romantyczny wątek pisany bardziej na spokojnie i na poważnie, który udał się autorce całkiem nieźle. Historia nieufnej weterynarz Aliny i pokrytego bliznami Bjorna nie ma ani tempa strzelaniny, jak historia kotki i Eryka, ani typowych dla autorki fajerwerków, ale sprawdza się lepiej, niż te dwa warianty stosowane przez autorkę.
Czysta robota po brudnej robocie – zabawny i lekki tekst, w którym pojawia się sprzątająca Babcia. W połączeniu z wilkołakiem Borysem specjalistka od czystej roboty wypada jeszcze radośniej. Podobnie jak Rozpoznanie – nie wnosi absolutnie nic, ale jest lekkie, zabawne i czyta się świetnie.
Moje wielkie wilcze wesele jest teoretycznie ślubną komedią. Dora stara się urządzić wesele Olafa i Ingi, upewnić się, że wszyscy i wszystko będzie na miejscu. I nie zwariować przy tym. Jeden z dłuższych tekstów w zbiorze – przeczytałam bez zbytniego zainteresowania. Ale mnie generalnie nie bawią ślubne komedie.
Szkielet w szafie to niezbyt długa, ale całkiem ciekawa historia związana z toruńskimi wampirami. I trudnościami z byciem wampirem we współczesnym świecie. Sympatyczny tekst.
Pióro wieczne – opowiadanie, które ma wszystkie wady głównej serii i jeszcze trochę własnych. Nudne, pozbawione napięcia i naciągane, z niekonsekwentną postacią Gabriela i finałem pociętym jak w filmie reżyserowanym przez Uwe Bolla.
Burza w szklance grogu – hmm… i po co to było. Z jednej strony wepchnięcie kolejnego nawiązania do Nikity (które przez całą serię nie trzymają się kupy), z drugiej śmiesznawe nawiązania do mitologii i Marvela. A w całości o niczym.
Chyba dwa najgorsze opowiadania ze zbioru.
Aleja poległych muzyków to króciutkie opowiadanko, trochę smutne, trochę urocze. Do universum Thornu nie wnosi nic, ale jest sympatycznym hołdem dla muzyków. I bez żadnego „ale” jestem w stanie sobie wyobrazić, że całość mogłaby tak wyglądać.
Misja Apokalipsa – krótka historia o duchu erotomanie jest… dziwna. Z jednej strony lekka, z drugiej trudno powiedzieć o czym. Poza tym kojarzy się z konwentowymi creepami, a to nigdy nie jest dobre skojarzenie. W sumie nie wiem czy ma konwent reklamować, czy od niego odstraszać.
Do dwóch rogów sztuka – lekki, zabawny, sympatyczny konwentowy tekst w sam raz do informatora.
Prawie jak normalność – normalność jest, jak wiadomo, przereklamowana, o czym Witkacowi przypominają jego urodziny. Krótki, sympatyczny tekst. Mógłby być dłuższy i ciekawszy z perspektywy Kurczaczka, ale i tak dobrze się czytało.
Wild West Fantasy czyli Thorn na Dzikim Zachodzie. Dora, Miron i Witkacy w wersjach alternatywnych. Pomysłowe, z pazurem. Całość to duże mrugnięcie do czytelników. Klimatyczne, czytałabym więcej.
Część opowiadań jest dostępna na stronie autorki.