Kennedy Raven – Gild

1.5 out of 5 stars (1,5 / 5)
Kiedy książka zaczyna się opisem orgii oglądanej przez główną bohaterkę, należałoby chyba zastanowić się poważnie nad swoimi wyborami czytelniczymi.
Zwłaszcza jeśli nie zamierzaliście czytać pornolka. Jeśli zamierzaliście, to zresztą też należałoby się zastanowić, bo w końcu bohaterka nie bierze czynnego udziału w scenie, co szybko okaże się istotne.
Ja po książkę sięgnęłam skuszona retellingiem (jakie to piękne polskie słowo jest) mitu o Midasie. Na dodatek byłam przekonana, że to YA. Tym bardziej, że tytuł nie został przetłumaczony, zgodnie z nową modą wydawniczą dotyczącą literatury młodzieżowej. I niby czemu, niech mi ktoś powie? Gild akurat jest przetłumaczalny, tak samo jak tytuły pozostałych tomów, też odnoszące się do pokrywania złotem.
Auren od dziesięciu lat siedzi w złotej klatce. Klatka jest co prawda rozbudowana na pół pałacu, ale nadal jest to klatka. Oficjalnie jest ulubioną nałożnicą króla i żeby jej status wszystkim unaocznić Midas ją… pozłocił. Auren ma złotą skórę i złote włosy (ja bym tylko chciała mimochodem zauważyć, że w Goldfingerze to nie skończyło się dobrze), ale jakimś cudem białe zęby. I jeszcze większym cudem jeszcze żyje. Znaczy bohaterka jest C-3PO z syndromem sztokholmskim… A mimo to wszyscy na nią lecą. Cóż, de gustibus…
I jak często zarzucam bohaterkom rzeczony syndrom, to Auren naprawdę jest jego ofiarą – klatka jest fajna, bo Midas ją kocha. Na dodatek mamy tu przepiękny przykład groomingu (to akurat nie ma polskiego odpowiednika). Po dwóch rozdziałach miałam ochotę rzucić książką o ścianę.
A później wcale nie jest lepiej i to, że autorka z uporem opisuje sześciokondygnacyjny kamienny pałac zmieniony w całości w złoto, który nadal jakimś cudem stoi, to naprawdę najmniejszy problem. Kiedy pojawia się nowa postać, już od pierwszej sceny oczywisty jest nie tylko jej jednowymiarowy charakter, ale też to jak ta postać skończy. Dzięki temu już w okolicy drugiej połowy książki można się domyśleć, co się stanie w kolejnym tomie. Kiedy autorka wprowadza coś spoza mitu i próbuje ubarwić świat, są to rzeczy bardzo widowiskowe i bardzo bez sensu. Kiedy zagłębiamy się w geografię krainy, metody dziedziczenia tronu i sposoby podróżowania przez śnieg, logika zgrzyta, zdrowy rozsądek płacze w kątku, a badacze Arktyki udają się w panice na egzotyczne wyspy.
Jedyne co ma sens to stosunek reszty haremu do bohaterki, która co prawda jest niby ulubienicą króla, ale jakoś nie ma okazji, żeby się wykazać. A kiedy ma, to zawodzi na całej linii.
Doczytałam do końca trochę z recenzenckiego obowiązku, a trochę z ciekawości jak bardzo logika będzie się mijać z fabułą. Okazało się, jak to często bywa, że im dalej tym gorzej.
Gild to solidna kniga (400 stron) jednak nie dzieje się tu za wiele – jest sporo wprowadzeń do świata, dużo rozważań bohaterki, jeszcze więcej wzdychania do Midasa i podziwiania okoliczności przyrody. Dosłownie, nie mam tu na myśli przyrody w postaci ciał płci dowolnej. Jakby ktoś liczył na dużo scen akcji w konfiguracjach wielokątowych, to też nie znajdzie ich za wiele. Mimo wszystko czyta się błyskawicznie. Styl jest lekki, łatwy, potoczysty i płynie się przez tekst bez wysiłku, przystanki robiąc głównie na pacnięcie się w czoło pod wpływem kolejnej fabularnej rewelacji.
Dzięki tej lekkości czytania sporo kwiatków może umknąć, a część dociera do czytelnika dopiero po chwili, więc Gild sprawdziłby się jako książka do pociągu, gdyby nie to, że nawet w tej kategorii jest sporo dużo lepszych lektur do wyboru.
Pozostałe tomy będę omijać z daleka i nawet chęć sprawdzenia, czy dobrze odgadłam fabułę nie skłoni mnie do ich przeczytania. Bo mimo błyskawicznego płynięcia z teksem i tak szkoda czasu.
Na dodatek toksycznych związków w literaturze już i tak jest za dużo, i kolejna seria o kolejnym takim przypadku to zdecydowanie o co najmniej jedną za wiele.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *