(3,5 / 5)
W wydawnictwie JaMas ginie redaktor. I wybucha pandemonium. Policjanci nie ogarniają zbiorowego szaleństwa, jeszcze bardziej nie ogarnia właściciel, plan wydawniczy leży, a jakby tego było mało to we wszystko wtrąca się autorka przyszłego bestsellera.
Ehhh… uwielbiam twórczość Marty Kisiel, cieszę się na każdą publikację Hardej Hordy, ale podczas lektury Trupa doszłam do wniosku, że Horda chyba autorkom szkodzi. Bo cały czas miałam nieodparte wrażeniem, że czytam po raz drugi Zaplanuj sobie śmierć. Ja wiem, że genialne umysły pływają z prądem tego samego rynsztoka, ale żeby na te same śmieci w tym rynsztoku wpadały to już przesada.
Mamy niewielki, hermetyczny zakład pracy. Mamy nieogarniającego kierownika. Mamy twardo stąpającą po ziemi, nieustępliwą babę (tu Głazina, u Wójtowicz szefowa HR), mamy rozmemłaną liliję, która pracuje w pobliżu tego ludzkiego fundamentu. Mamy trupa, który raczej nie wygrałby konkursu na pracownika roku. Mamy policjantów, z których jeden robi za barierę między obywatelami a resztą przedstawicieli władzy. Większość zatrudnionych w miejscu zbrodni wykazuje dość wysoki poziom szajby na punkcie swojej pracy. W tle i w ramach przerywnika mamy nieudany związek. A całość jest kolejną wariacją na temat Wszyscy jesteśmy podejrzani. Coś za dużo tych podobieństw. Naprawdę przez większość lektury miałam wrażenie, że czytam to samo, jeszcze raz, tylko w innych dekoracjach.
Czy Nagle Trup podobałby mi się bardziej jakbym nie przeczytała Zaplanuj sobie śmierć? Zdecydowanie. Czy Trup podobałby mi się bardziej niż Śmierć, gdyby nie zbyt duża ilość podobieństw? Zdecydowanie. W redakcji nie mamy nijakiego bohatera, w sumie najbardziej nijaki jest aspirant, ale też trudno nazwać go bezbarwnym. Tutaj też wyraźnie widać, że między szaleństwem bohaterów toczy się śledztwo i jego rozwiązanie jest pokazane ciekawiej. Więc pod względem bohaterów i konstrukcji części kryminalnej wygrywa Trup.
Poza tym, ale to już tylko kwestia gustu, autorka radośnie wykorzystuje miejsce akcji i znęca się nad językiem ojczystym w każdą możliwą stronę, szczuje policjantów gramatyką i doprowadza na skraj rozpaczy praktykantów. No i poczucie humoru Marty Kisiel, momentami ocierające się o absurd i abstrakcję, też trafia do mnie trochę bardziej.
Fajna komedia, sympatyczny kryminał. Jak macie w otoczeniu jakichś grammar nazis, powinni być zachwyceni. Bawiłabym się świetnie, gdyby nie to, że była to powtórka z rozrywki…