Kloos Marco – Frontlines t.2 Ewakuacja (dwugłos)

Pobór miał trochę wad, ale czytało się go całkiem nieźle. Ot taka strzelanka kosmiczna do czytania. Zakończenie zapowiadało co prawda powtórkę z Żołnierzy kosmosu, ale była też szansa, że całość pójdzie w trochę innym kierunku.


W drugim tomie szybko okazuje się, że Grayson nie tylko popełnił błąd podpisując kontrakt z wojskiem, ale też postanowił ten błąd powtórzyć. Teraz wykonuje, dziwnie beznamiętnie i bezmyślnie, jedną z najniebezpieczniejszych specjalizacji w wojsku. I ma zdecydowanie więcej szczęścia niż prawdopodobieństwo wskazuje.
Całe szczęście jest to trochę wyrównane tym, że autor postanowił w końcu bohatera uczłowieczyć – Andrew pracuje nad swoim związkiem, przypomina sobie, że ma sumienie i nawet odwiedza matkę – wizyta w dzielnicy komunalnej jest jedną z ciekawszych i bardziej klimatycznych scen w całej książce.
Niestety, chyba dla równowagi, obcy w połączeniu z wojskiem są jeszcze bardziej deus ex machina niż w pierwszym tomie, a ilość rzeczy, które nie mają sensu i plączą logikę wzrasta w geometrycznym tempie. Badania nad obcymi, metoda zastosowania atomówek czy genialne pomysły pani inżynier wywołują niedowierzanie, facepalmy i napady chichotu, nie pomagając nijak w konstrukcji fabuły czy klimatu. Niestety są też dosyć kluczowe dla fabuły, która rozpada się w trakcie czytania i pod koniec książki już niczego się nie trzyma. Za to wywołuje poważne obawy co do kolejnego tomu.
Poprawa konstrukcji bohatera i pogrążenie fabuły. Nadal jest to strzelanka kosmiczna do czytania, tylko teraz jest to strzelanka klasy Z.

 

———————————————————————————————————————————————— K.Wal ———-

Jeśli ktoś po przeczytaniu  Ewakuacji miał jeszcze wątpliwości, że życie  bohatera może być  jeszcze bardziej parszywe – ten nie powinien się w ogóle brać za drugi tom. A zatem. Tak, życie może być jeszcze bardziej parszywe.  Obcy kolonizują planety jedną po drugiej niespecjalnie przejmując się oporem tzw. ludzkości. A dokładniej ten opór robi na nich takie samo wrażenie, jak na nas zmasowany atak komarów. Irytujące, wnerwiające, ale w gruncie rzeczy nieszkodliwe, bo od paru bąbli się nie umiera, najwyżej nieco traci na urodzie. Grayson znalazł sobie jeszcze bardziej niebezpieczne zajęcie które wykonuje beznamiętnie i dość bezmyślnie, a podobieństwo do żołnierzy kosmosu robi się jeszcze bardziej widoczne. W dodatku facet ma nieprawdopodobne szczęście które zaczyna nie tylko przeczyć prawdopodobieństwu i logice, ale także zdrowemu rozsądkowi. Generalnie logika, to coś o czym autor w tym tomie zdecydowanie zapomniał.

Natomiast doczekaliśmy się pojawienia matki bohatera. Kochający synek któremu odmówiono transportu do kochanki przypomniał sobie nagle o mamusi i żeby nie zmarnować przypadkiem urlopu zdecydował się na odwiedziny u rodzicielki. No, wzruszające prawda? Nasz robokop ma nagle uczucia inne niż te wywoływane przez pewien szczegół anatomiczny. Muszę jednak przyznać, że jak już odfiltrujemy lukier, to opisy pobytu na ziemi są jednymi z ciekawszych w książce.

Reszta jest przewidywalna i oscyluje w kierunku inwazji z Marsa z lekkim dodatkiem Star Treka dodanym na samym końcu dla zaostrzenia apetytu na  kolejny tom. Mnie tam akurat apetytu nie zaostrzył, za to z lekka zemdlił.

Podsumowując – to samo co w pierwszym tomie, z większą ilością kalki z żołnierzy kosmosu.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *