(1,5 / 5)
Rin, szamanka i wojowniczka, ucieka przed wspomnieniami i szuka zemsty. Jedyną metodą, żeby zemstę wprowadzić w życie jest przymierze z Viserą – władcą prowincji Smoka, który chce zdetronizować Cesarzową.
W drugim tomie dość szybko wyjaśnia się kim jest inspirowana Rin i jest to zdecydowanie Mao. Visera (lub jego syn) to Czang Kaj-szek.
Szybko zostałam fanką Visery. Jest, co prawda, bezwzględnym politykiem, gotowym sprzedać wszystko i wszystkich, ale przynajmniej traktuje Rin jak rozwydrzoną gówniarę, która nie nadaje się do dowodzenia czymkolwiek. I na dodatek mówi to otwarcie.
Rin zachowuje się faktycznie jak rozwydrzona gówniara, na dodatek od czasu pierwszego tomu zgłupiała jeszcze bardziej. Chyba Feniks wypalił jej resztki mózgu. Nie widzi ewidentnych pułapek i przekrętów, mimo że niby przez trzy lata szkoliła się z taktyki, strategii i historii wojskowości. Nie poświęca ani pół minuty na przemyślenie tego, co mówią do niej inni – a mówią jej praktycznie dokładnie to, czego można się spodziewać po możnowładcach. Nie słucha żadnych doradców. Za to krzyczy, wrzeszczy, histeryzuje i grozi wszystkim i wszystkiemu przy każdej możliwej okazji. Dzięki temu, również przy każdej możliwej okazji, daje się wykiwać. Za każdym razem kiedy trzeba podjąć decyzję podejmuje złą i na dodatek nie rozumie jej konsekwencji. I to nie dlatego, że ktoś wymyślił piętrową, skomplikowaną intrygę i niedoświadczona bohaterka nie zorientowała się w porę. Niestety nie. Intryga jest prosta jak konstrukcja cepa, a wszystkie odpowiedzi bohaterka ma od samego początku przed nosem.
Drugim problemem Rin (i czytelnika) jest Altan, jej poległy dowódca. Rin obsesyjnie go wspomina, wzdycha do niego, stawia na piedestale. A na dobrą sprawę nic ich nie łączyło. Nie była pod jego komendą długo, niespecjalnie mieli szanse, żeby stworzyć zgraną drużynę, nie mówiąc o sympatii czy przyjaźni. A potem, równie nagle i bez sensu, jej przechodzi.
Trzeba przyznać, że nie ma tu syndromu drugiego tomu. Akcja toczy się wartko, pojawiają się nowe postacie i mimo że całość opiera się na wydarzeniach z pierwszej części, to na dobra sprawę dostajemy nowy wątek. Lepiej wypadają też postacie drugoplanowe, zwłaszcza Venka i Nezha, chociaż przemiana pierwszej i motywacja drugiego są trochę niejasne (ale przynajmniej wychodzą z cienia i wykazują się inicjatywą). W tych kilku scenach, kiedy Rin się ogarnia i zaczyna myśleć, pod koniec tomu, czyta się bardzo dobrze – nadal mamy do czynienia z postacią antypatyczną i lekko histeryzującą, ale wykorzystującą swoje umiejętności i resztki szarych komórek. Bardzo ciekawie zaczyna też wyglądać postać Cesarzowej, ale Daji jest kolejnym bohaterem wyciągniętym żywcem z historii Chin.
Niestety zgodnie z przewidywaniami autorka znów sięga po zbrodnie wojenne Japonii, tym razem po maskarę nankińską, i nie szczędzi czytelnikowi dość szczegółowych opisów. W pierwszy tomie Oddział 731 był ułagodzoną inspiracją. Nankin nie jest. To trochę tak, jakby polski autor opisał Auschwitz-Birkenau jako pretekst do umieszczenia szokujących scen w fantasy. No sorry, ale nie. Bardzo, bardzo nie.
Chwilami było lepiej, chwilami gorzej. Trzeba przyznać, że autorka ma sympatyczny styl, który co prawda nie jest ani zapadający w pamięć, ani wyjątkowy, ale sprawia, że w miarę bezproblemowo płynie się przez tekst, mimo natrafiania na treści, po których ma się ochotę rzucić książką o ścianę.