(2 / 5)
Kwitnące księstwo nagle chwieje się w posadach: jeden z trzech Rycerzy ginie, a sam Książę zostaje otruty Pocałunkiem Syreny – trucizną, na którą nie ma lekarstwa. Leto – jeden z rycerzy i Alathea – alchemiczka z Dzielnicy Luster starają się rozwikłać intrygę zanim będzie za późno. Problem tylko w tym, że nie wiedzą komu ufać.
Mimo trupów padających od samego początku całość zaczyna się powoli i niespiesznie. Mamy dużo ekspozycji, dużo powiązań między postaciami i dużo intryg, ale ograniczonych do dworu.
Dwór i samo Księstwo są… absolutnie nijakie, takie trochę klasyczne fantasy (bez elfów i krasnoludów), pozbawione klimatu i charakteru. Momentami, żeby całość nie była taka nijaka, zaczęłam sobie wyobrażać, że jest to wiedźmińskie Skellige, bo w sumie nie robiło to wielkiej różnicy.
Intryga jest dobrze pomyślana, tak samo jak droga bohaterów do rozwiązania. Problem w tym, że kompletnie nie wciąga. Akcja się wlecze, a ciężki i śmiertelnie poważny styl męczy. A naprawdę było tam sporo scen, które aż się prosiły o szczyptę humoru. I odrobinę mniej zadęcia i nadęcia.
Bohaterowie są absolutnie nijacy i do połowy książki nie wiemy o nich zupełnie nic (trochę się to potem poprawia). Jedynym wyjątkiem jest Alathea, którą poznajemy nieco lepiej. Cała reszta: Leto, Erika, Oberon to tylko imiona. A skoro już przy imionach jesteśmy – tam jest jakaś spójna kultura czy jest im całkiem obojętne czy to mity greckie, germańskie baśnie, czy skandynawska historia? Jakiś język może mają lokalny, z którego wywodzą się te imiona? Czy nazywają dzieci imionami losowych marynarzy? Bo to by w sumie tłumaczyło mieszankę kulturową.
W Alathei widać częściowe odbicie Wilczej Jagody, a w zasadzie Jagody w Alathei, bo Wszystko pochłonie morze zostało co prawda wydane później, ale było napisane wcześniej niż Kołysanka dla czarownicy. Chociaż jakby ktoś podsunął mi fragmenty obu książek i kazał zgadywać, to raczej nie wpadłabym na to, że obie książki pisała ta sama autorka. Wszystko pochłonie morze intrygą bije na głowę dwa pierwsze tomy Jagody razem wzięte, ale stylem, lekkością, językiem i bohaterami wygrywa panna Wilczek. Czy ja mogę prosić o trzeci wariant będący kombinacją stylu i intrygi?
Niestety syrena na okładce jest tylko ładną ilustracją, więc jeśli ktoś skuszony okładką spodziewał się syren to ostrzegam, że cokolwiek związanego z syrenami, co nie jest trucizną, gra tu marginalną rolę.
Redakcja tym razem się nie popisała i znajdziemy tu takie kwiatki jak „troje Rycerzy” (wszyscy byli mężczyznami).
A mogło być tak pięknie, była ciekawa intryga, był fajny pomysł, ale… coś nie zaskoczyło. Styl męczy, bohaterowie są czytelnikowi obojętni, a kolejne trupy wywołują co najwyżej uniesienie brwi. To czy Księcia uda się uratować i czy intrygę rozwiążą akurat postacie pierwszoplanowe interesowało mnie przez kilka pierwszych rozdziałów, potem zainteresowanie zostało skutecznie podduszone stylem i dobite ekspozycją.