(1 / 5)
Zaczyna się od cycków. I zabytków Kijowa. A w zasadzie od zabytków na tle cycków. Potem dla równowagi mamy opis świętych ikon w cerkwi i burleskę w postaci męskiego baletu w kocich strojach. I jak już czytelnik nie wie co myśleć, to zaczyna się fabuła.
Fabuła w sumie dość prosta – Masza, Katia i Dasza przypadkiem zostają wiedźmami i muszą chronić miasto. I jakimś cudem dostajemy z tego ponad 600 stron tekstu. Cud jest to kiepski, bo tak naprawdę fabuła zajmuje w książce najmniej miejsca i miałam wrażenie, że też najmniej interesuje autorkę.
Jedna trzecia objętości, lekko licząc, to przewodnik po Kijowie. Mamy opisane parki, muzea, pomniki, wzgórza. Dostajemy legendy założycielskie i listy mniej lub bardziej legendarnych władców. Opisy cerkwi – tych nadal stojących i nie tylko. Szczegółowe opisy ikon w tych cerkwiach. Historie legendarnych bohaterów, mniej legendarnych malarzy oraz ich żon, kochanek, kochanek domniemanych i mecenasów.
Tak w połowie miałam dość i przyznaję – zaczęłam przekartkowywać wykłady historyczne. Już wtedy cała lista Wasilijów i Włodzimierzy, listy wszystkich możliwych wzgórz i tego, co jest pod/nad nimi pomieszały mi się kompletnie. Zdecydowanie nigdy nie byłam, ani nigdy nie będę zainteresowana historią Kijowa do tego stopnia. Żadnego innego miasta zresztą też nie. Pomijam już fakt, że dla czytelnika niezaznajomionego jakoś szczególnie z historią Ukrainy dawka dat, postaci i szczegółów jest zdecydowanie dawką niestrawną, ale też mimo wszystko niewystarczającą i chwilami brakuje przypisów.
Druga jedna trzecia to w większości modły do Bułhakowa – zaczynając od wymienienia i (szczegółowego) opisania miejsc, w których Bułhakow bywał, przez cytaty – dosłowne lub nie, po bardzo mocne inspiracje w książce. A w mniejszej części to w sumie to samo, tylko miejsce Bułhakowa zajmuje malarz Wrubel.
Ostatnia jedna trzecia to nasze trzy bohaterki. Masza – niewinna i naiwna studentka, która jest głównym źródłem fragmentów historycznych i westchnień do Bułhakowa, która wszędzie nosi ze sobą Mistrza i Małgorzatę. Dasza – postrzelona artystka. I Katia – poważna biznesmenka. Wszystkie są równie irytujące. Masza jakimś cudem, mimo że chowana pod kloszem, wykazuje najwięcej zdrowego rozsądku i pomyślunku. Dasza… cóż, miałam wrażenie, że większą rolę w fabule odgrywa skuter Daszy niż jego właścicielka. Katia jest sceptyczna i poważna, co było fajnym pomysłem, dopóki nie zaczęła być przy okazji ślepa na fakty i mniej ogarnięta od romantycznej studentki.
Zdecydowanie żadna nie nadaje się na Małgorzatę. Na Wolanda też nie ma kandydata niestety.
Fabuła nie jest poprowadzona tak, żeby miała sens, tempo czy suspens. Fabuła jest poprowadzona tak, żeby się udało w nią wcisnąć jak najwięcej odniesień do Kijowa – współczesnego i historycznego, i postaci z Kijowa wszelakich. I od czasu do czasu, w ramach przerwy, bohaterki będą mogły coś podziałać. Niestety momentami działają tak, że można zatęsknić za opisami odcieni na cerkiewnych sklepieniach.
Wszystko to wymieszane daje poczucie strasznego chaosu. Jest tam jakaś historia – jak się jej poszuka, poskłada fragmenty i dobrnie do finału, to jest nawet interesująca i ciekawie pomyślana. Ale niestety podana tak, że trudno dobrnąć do końca.
Drugi tom ominę szerokim łukiem, chociaż wciąż czekam na Azazela.