Debiutanci, którzy mieszają gatunki najczęściej nie wychodzą na tym najlepiej. Jeszcze gorzej wychodzi na tym czytelnik. Całe szczęście zdarzają się wyjątki od tej reguły.
Wiktoriańska Anglia. Nowo utworzony wydział Scotland Yardu zajmujący się przestępstwami magicznymi ma braki kadrowe, mimo że obywateli władających magią nie ma zbyt wielu. Kiedy szef wydziału John Dobson wpada na szkolnego kolegę, szybko proponuje mu współpracę. Jednak John, człowiek do bólu uczciwy, nie za dobrze radzi sobie w dowodzeniu indywidualistami. A Clovis jest nekromantą. Szlachcicem. I na dodatek LaFayem, których posądza się o posługiwanie się czarną magią, a to w sumie najlżejszy zarzut przeciwko tej rodzinie.
Klimat epoki, jej stroje, moralność, obyczajowość i problemy udało się wyjątkowo naturalnie pomieszać z magią, która stała się kolejnym elementem świata. Dbałość o elementy historyczne nie tylko dodaje klimatu, ale też jest dobrze wykorzystana fabularnie. Bohaterowie są przemyślani i mimo, że częściowo są typowi dla epoki i tego świata mają swoje cechy indywidualne i historię, i żaden z nich nie jest nawet z daleka podobny do Marysi Zuzanny, co nie zdarza się często w debiutach.
Intryga kryminalna, nie jest może za skomplikowana, ale ma swój klimat i dobrze pasuje do epoki, budząc pozytywne skojarzenie z Conanem Doylem. Język jest dosyć specyficzny, trudno powiedzieć czy autorka tak ma, czy jest to delikatna stylizacja, jednak dobrze pasował do całości. Mamy szczyptę angielskiego humoru, dbałość o słownictwo, plastyczne opisy i lekki dystans do fabuły, pasujący do wiktoriańskiego kryminału.
Najgorzej w tym wszystkim wypada romans. Z dokładnie tego samego powodu, który sprawia, że reszta powieści jest dobra – trzyma się realiów i konwenansów epoki. Dzięki temu można docenić konsekwencję autorki, ale wiktoriański romans jest dosyć trudny do przełknięcia dla współczesnego czytelnika. Zresztą z tego samego powodu książka może nie każdemu przypaść do gustu – wiktoriańskie kryminały mają swoje tempo i zdecydowanie nie jest to tempo hollywoodzkiej strzelaniny.
Parę wad też się znajdzie – nie do końca wyjaśnione działanie magii, nadawanie rozdziałom poświęconym retrospekcjom tytułu „retrospekcja”, co mnie strasznie irytowało, a kilka postaci pobocznych można by trochę bardziej rozbudować. Jednak nie są to wady, które by poważnie wpływały na odbiór czy psuły przyjemność z lektury.
Całość jest spójna i dobrze się razem komponuje. Jest w niej też mniej Sherlocka niż można by się spodziewać po okładce i opisie wydawniczym, co w sumie wychodzi książce na dobre.
Dobrze skomponowana mieszanka fantasy, wiktoriańskiego kryminału i romansu. Konsekwentna, przemyślana, z myślącymi bohaterami. Bardzo dobry debiut. Polecam.