Skończyłam czytać Wilcze dziedzictwo. Siedzę i myślę. Wiem, to proces potępiany, ale darujcie, lubię myśleć. Siedzę więc tak sobie i zastanawiam się co mnie podkusiło do zakupu tej książki mimo wyraźnego sygnału ostrzegawczego widocznego na okładce. I nie, nie chodzi o rogi jak u jaka trzymające się hełmu chyba na gluganie. Spójrzcie na dłoń tej oto nadobnej bohaterki – widzicie?! Jeśli jeszcze nie – podpowiem: PAZNOKIETKI! zadbane, potraktowane pilniczkiem i najwyraźniej świeżo wylakierowane na czarno jak na porządną “gotkę” przystało! Mamusiu…
Kolejna refleksja która “mię naszła” po lekturze, zawarła się w parafrazie słynnej piosenki: “Pisać każdy może, trochę lepiej, lub trochę gorzej, ale nie o to chodzi jak co komu wychodzi…” A jak wyszło? Powiem tak: biorąc pod uwagę postać głównego bohatera i wszelkie uproszczenia – najprawdopodobniej jest to książka dla młodzieży. Najprawdopodobniej- popularyzatorska. Przemyca wiele informacji o wierzeniach, stylu życia, zasadach panujących w grupie ruszającej na wiking, obyczajowości, nazwach itd. Autor niewątpliwie zgromadził dużą wiedzę na temat o którym pisze. Stylistycznie powieść jest bez zarzutu, czepić się nie można i to naprawdę w zalewie różnych wytworów literaturopodobnych duży plus. Logicznie jest trochę gorzej, bo autor nie za bardzo może się zdecydować na jeden styl narracji i miota się pomiędzy perspektywą trzeciej osoby, a relacją z pierwszej ręki ujętą w rodzaj gawędy. Raz jest tak, raz jest siak. Przy czym pierwszoosobowa narracja wychodzi Radosławowi Lewandowskiemu zdecydowanie lepiej. Fabularnie jest kiepsko. Autor kanwę historyczną traktuje dość swobodnie. Owszem, Eryk Zwycięski to postać historyczna, podobnie jak Sygryda Storrada, czy Ramiro II de Leon. Faktem historycznym jest bitwa pod Simancas. Ale kroniki nie wspominają ani o Eryku synu Eryka Zwycięskiego, ani o Fortunie synu Ramira. Nic nie wiadomo również o udziale wikingów w bitwie pod Simancas. Spotkałam się z opiniami, że książkę czyta się lekko łatwo i przyjemnie, ale ja się nad nią męczyłam. Bohaterowie są płascy, jednowymiarowi, nijacy, nudni. Tło – jak papierowe dekoracje w szkolnym teatrzyku. Urywanie wątków sugeruje, że możemy się spodziewać kolejnego tomu, niestety bardzo przeszkadza w lekturze.
Podsumowując. Bardzo cienka rzecz, na pograniczu szmiry i gniota. Wracając do muzycznej metafory, którą rozpoczęłam to pisanie: autor głos ma. Ale na razie jego działania przypominają radosne popisy juhasa na hali. Dziękuję, ja więcej nie skorzystam.