Maja Lidia Kossakowska – Zbieracz Burz (Tom I i II)

zbieracz-burz-tom-1

Daimon Frey, Abbadon, Anioł Zagłady jest na… urlopie. Od dawna nie otrzymał rozkazu od Pana, nie ma też ochoty pokazywać się ani w Głębi ani w Niebie. Spędza więc czas w Zewnętrznych Strefach biorąc udział w nielegalnych walkach. Podczas jednej z nich otrzymuje kolejny rozkaz od Boga, rozkaz tak niezwykły i przerażający, że natychmiast wraca do Siódmego Nieba spotkać się i naradzić z Gabrielem i resztą archaniołów. Ale to dopiero początek kłopotów…
Siewcą Wiatru byłam zachwycona, zresztą nadal jestem. Znikniecie Boga, które doprowadziło do paktu między Lucyferem i Gabrielem oraz późniejsze pojawienie się Antykreatora pokazało (niby) znany świat, który w wyobraźni Kossakowskiej zaczął żyć nowym życiem, z krwistymi bohaterami, dobrą fabuła i świetnym językiem. Na drugą część przyszło czekać, bagatela, sześć lat. Radośnie rzuciłam się na książkę – dodruk, bo pierwsze wydanie zniknęło w takim tempie, że się nie zapałam, zaczęłam czytać i….. straszliwie się zawiodłam.
Początek pierwszego tomu to powrót do znanego świata i znanych bohaterów, mamy Dżibrila, Razjela, Lampkę, Zgniłego Chłopca. Radośnie rozglądamy się po pracowni Pana Tajemnic i pałacu Lucka nad Morzem Płomieni. A potem… potem jest moralizatorsko, pokutniczo i poprawnie politycznie. I tak prawie do końca drugiego tomu. Archanioł z wyższych sfer (nie tylko Niebieskich) ląduje nagle na nizinach (społeczeństwa i wszechświata) gdzie poznaje nowy dla świat, uczy się tolerancji, zrozumienia i nowego spojrzenia na rzeczywistość. I oczywiście zdradzony i niezrozumiany cierpi, a czytelnik razem z nim. Cała akcja nie rozgrywa się tym razem u szczytów władzy, ale wśród skrzydlatych wyrzutków, co może i jest uzasadnione koncepcyjne i, jeśli chodzi o pokazanie anielskich nizin społecznych, nawet ciekawe. Problemem jest cała moralno-tolerancyjna otoczka, która temu towarzyszy i jest najzwyczajniej w świecie mecząca. Poprawność, równość i braterstwo przelewają się przez oba tomy w takiej ilości, że da się w nich utopić, i nawet przy dość dużej odporności na tego typu rzeczy jest ciężko przebijać się przez fabułę, która zresztą też zostaje zalana, albo przez wspomniane epitety godne francuskiej rewolucji, albo przez cierpienia i dylematy głównych bohaterów. Jeśli miałabym Zbieracza Burz opisywać w dużym skrócie to powiedziałabym, że jest bardzo… emo.
Możliwe, że miałam zbyt wygórowane oczekiwania, możliwe że wyrosłam już z opowieści o aniołach, możliwe że za bardzo liczyłam na sporą ilość intryg i pokręconego humoru jakie można było znaleźć w Siewcy. Zbieracz Burz mimo świetnego języka i świata, który naprawdę lubię zmęczył mnie i znudził.
Zawiedzione nadzieje, ale formalnie trudno się przyczepić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *