O historii Tudorów, a w szczególności historii Henryka VIII i jego licznych żon naczytałam się już wiele. Jednak wszystkie te książki ukazywały mi tamte wydarzenia z dość jednostronnej perspektywy – perspektywy zamieszanych w nie, w ten czy w inny sposób kobiet. Postanowiłam zatem przyjrzeć się tej historii z jeszcze innej strony. Z punktu widzenia królewskich doradców – wszechwładnego do pewnego momentu kardynała Wolsey’a i jego pomagiera tajemniczego Tomasza Cromwella. A nagrodzona Bookerem W komnatach Wolf Hall powieść wydawała się najlepszym wyborem.Cromwell to generalnie bardzo ciekawa postać. Człowiek z gminu, który z awanturnika i kupca stał się najpierw doradcą wszechwładnego kardynała, a następnie wybił się na pierwszego zausznika króla, a nawet wicekróla do spraw religii, kreatora polityki Henryka VIII. I stał się na koniec osobą znienawidzoną przez wszystkich.
Historycznych informacji o Tomaszu Cromwellu pozostało niewiele i byłam ciekawa jak autorka poradzi sobie z zadaniem posklejania tego wszystkiego do kupy, w dodatku na bagatela 650 stronach. Cóż, poradzić, poradziła sobie całkiem nieźle, książka trzyma się kupy, skrzy bogactwem szczegółów i cieszy dbałością o realia historyczne. Ale razi sposobem przedstawienia bohatera. Przez cały czas miałam nieodparte wrażenie, że autorka postanowiła za wszelką cenę wybielić swojego bohatera. Zgadzam się, że żaden człowiek nie jest do końca złem wcielonym i takie przedstawianie Cromwell zawdzięcza wszystkim tym, którym nadepnął na odcisk ( a imię ich legion), ale z drugiej strony nikt nie jest także aniołem. A Hilary Mantel dość usilnie stara się nam przedstawić Cromwella jako osobę pełną przede wszystkim zalet: inteligentną, błyskotliwą, doskonałego dyplomatę, a w życiu prywatnym troskliwego ojca, wiernego męża. Z drugiej strony mamy malowanego wyłącznie w czarnych barwach Tomasza Morusa. I ta jednostronność ukazywania bohaterów, przy jednoczesnym braku równorzędnego przeciwnika dla postaci Cromwella psuje nieco radość z czytania.
Inną rzeczą która doprowadzała mnie do szewskiej pasji i omal nie doprowadziła do rzucenia książki w kąt, jest przedziwna maniera autorki która z upodobaniem posługuje się podmiotem domyślnym. Co gorsza zdarza się, że w obrębie jednego fragmentu podmiot ten dotyczy różnych osób; i domyśl się teraz o kogo chodzi. No zabicie mnie tępą marchewką nie widzę żadnego uzasadnienia dla takiego zabiegu, poza być może irytowaniem czytelnika, który co i rusz musi się znajdować w tym galimatiasie.
Podsumowując dostajemy książkę bardzo nierówną. Z jednej strony bogatą w szczegóły, napisaną z ogromnym rozmachem, dopracowaną jeśli chodzi o detale, wręcz drobiazgową, z wiarygodnymi psychologicznie postaciami. Z drugiej chyba nie do końca wiarygodną historycznie i niestety niezbyt emocjonująca. Autorka w zasadzie nie daje czytelnikowi okazji do tego aby polubił któregokolwiek bohatera. Nie mogę odmówić autorce pisarskiego talentu i dyscypliny w przedstawianiu świata. Z drugiej jednak strony powieść mnie nie wciągnęła, a momentami nawet solidnie znudziła.