Kilka miesięcy po zakończeniu Dziwnej Sprawy Skaczącego Jacka, królewski agent sir Francis Richard Burton znów pakuje się w kłopoty. Znów towarzyszy mu Algernon Swinburne genialny (i lekko zboczony) poeta uzależniony od burbona i adrenaliny. Tym razem panowie najpierw wpadają na ślad ukradzionych Kamieni Chóru – sześciu czarnych diamentów, a potem dostają oficjalne zlecenie od Premiera – mają zbadać sprawę Rogera Tichborna, zaginionego arystokraty odnalezionego po latach a Australii, który wrócił, żeby upomnieć się o swoje dziedzictwo.
Autor sprytnie nawiązuje do poprzedniej i kolejnej części, ale w przeciwieństwie do wielu cykli „Zdumiewająca sprawa…” nie cierpi na „syndrom środkowego tomu”, który jest tylko łącznikiem między częściami i sam w sobie nie przedstawia wielkiej wartości. Hodder łączy części cyklu, ale nie zapomina to fabule i nietypowym świecie, który stworzył i po raz kolejny przenosi czytelnika do zasnutego smogiem Londynu, gdzie między rotofotelami i klnącymi papugami przenoszącymi wiadomości, pojawiają się nowe wynalazki. Spotykamy znanych bohaterów i poznajemy kliku nowych (równie ciekawych). Dowiadujemy się sporo o alternatywnym świecie, a dwie przeplatające się intrygi nie pozwalają się nudzić i trudno jest im zarzucić cokolwiek. Do tego mamy szczyptę odkryć geograficznych, trochę polityki, ciut filozofii i dużo akcji z pościgami, pojedynkami i walkami na ulicach Londynu.
Uczciwie przyznam, że zakończenie jest trochę niepokojące, ale autor do tej pory radził sobie świetnie z wykreowanym światem i mam nadzieję, że tego nie zepsuje, ale to okaże się w kolejnym tomie.
Zdumiewająca sprawa Nakręcanego Człowieka jest jedną z niewielu kontynuacji, które są równie dobre i ciekawe jak część pierwsza.
Przebój, zdecydowanie polecam.
————————————————————————————————————————————————————————————————————— Atisza ——————
A ja się z moją przedmówczynią nie zgodzę. Pierwszy tom przygód niedobranej pary agentów z przypadku przeczytałam z zainteresowaniem i rozbawieniem. Drugi do pewnego momentu też czytało mi się całkiem dobrze. Świat tak prześmiewczo wywrócony na nice może być i intrygujący i zabawny i skłaniający do myślenia, a że autor powiązał wszystkie watki bardzo sprawnie, logiki się czepić nie można, powiązania z poprzednim tomem są zgrabne i nie nachalne więc i czytanie może sprawiać frajdę. Może, ale pod warunkiem jednakże, że się nie przedobrzy. A Mark Hodder moim zdaniem od pewnego momentu przedobrzył i to solidnie. Jeszcze legendy i opowieści o jaszczurczym ludzie byłabym w stanie mu darować, choć nie ukrywam, że czekałam w którym momencie wciśnie do fabuły Dogonów, albo inne ludy z upodobaniem eksploatowane przez poszukiwaczy ufo. Ale filozofowanie, ektoplazma, atak wiktoriańskich zombio-wampirów oraz zakamuflowana opcja rosyjska w postaci Rasputina w ciele damy zwisającej z sufitu to dla mnie zdecydowanie za dużo. A mieszanka polityczno -filozoficzna znudziła mnie do tego stopnia, że niektórych wywodów zwyczajnie nie czytałam.
Dobre, ale mogłoby być krótsze i mniej przekombinowane.
“Dziwną Sprawę Skaczącego Jacka” przeczytałam z wielkim zainteresowaniem, więc po drugi tom przygód Burtona i Swinburna sięgnęłam z ciekawością i nadzieją na równie dobrą lekturę. Niestety – drugi tom nie dorasta pierwszemu do pięt (że się tak kolokwialnie wyrażę).
Owszem – Hodder pisze dobrze i potrafi zainteresować czytelnika, w odpowiednich momentach przyspieszając albo zwalniając akcję, wplatając w nią suspensy, zagadki, ciekawe opisy czy retrospekcje. Autor pamięta też o swoich bohaterach, kontynuując i rozwijając ich historie z poprzedniego tomu i konsekwentnie przedstawiając ich jako zwyczajnych (choć niezwykłych zarazem) ludzi z całym zestawem wad i nałogów. Do tego świat steam punkowej Anglii – to, co najbardziej mnie zauroczyło w pierwszym tomie – jest wciąż ciekawie opisany, pociągający i klimatyczny.
Mam jednak parę bardzo dużych “ale” odnośnie fabuły “Zdumiewającej sprawy Nakręcanego Człowieka”.
Po pierwsze – Mark Hodder całkiem bezsensownie wg mnie zniszczył tu spójność i logikę świata stworzonego w poprzednim tomie. W “Dziwnej Sprawie Skaczącego Jacka” wszystkie niezwykłe wynalazki, maszyny i wytwory Techników i Eugeników, odmienne linie czasowe, podróże w czasie czy inne pozornie nie dające się wytłumaczyć wydarzenia były przez autora w miarę logicznie tłumaczone; przdstawiano ich genezę, zasady działania. Mimo, że czasem owe tłumaczenia były dość naciągane, to jednak wciąż było to bardziej “science” niż czyste “fiction”. I nagle w drugim tomie, do spójnie funkcjonoującego świata Hodder wprowadza zombie, duchy, przenikanie przez ściany, ektoplazmę, kontrolę umysłów za pomocą niewytłumaczonej (poza tym że jest i jakoś działa, choć nikt nie wie jak) energii mediumistycznej, elfy, legendę o jaszczurach z kosmosu… Co powyższe mają wspólnego ze steam punkiem (zwłaszcza zombie, elfy czy kosmici) i co autor chciał osiągnąć wprowadzając tego typu wątki do swojego świata – nie mam pojęcia. Łudzę się jeszcze, że zostało to jakoś wyjaśnione w trzecim tomie.
Po drugie – autor w drugim tomie niepotrzebne zupełnie wprowadził tak wielką ilość krwawych i obrzydliwych scen: pożeranie ludzi (czasem samego siebie…), walające się flaki, oderwane kończyny, bardzo obrazowo opisane rozkładające się zombie. I znów pytanie – po co? Jeśli miało to wzmóc nastrój grozy na przykład w scenach, gdy podburzony i zmanipulowany tłum rusza uśmiercić wszystkich arystokratów, to był to moim zdaniem zabieg zupełnie niepotrzebny – wściekłe masy ludzi mające przed sobą jako jedyny cel niszczenie i zabijanie, są wystarczająco przerażające per se.
Po trzecie – wątek Rasputina chcącego władać Rosją i światem i próbującego przez to zmienić bieg historii z (i za) pomocą ciała i umysłu kobiety-medium, powieszonej pod sufitem i womitującej przez 5 pięter ektoplazmą, która z kolei powoduje kontrolę umysłów innych, wywołuje duchy i tworzy zombie (tak w wielkim skrócie). Nieee… takich bredni nie kupuję. Zwłaszcza nie w książce z tak dobrze się zapowiadającej serii.
Mam wielką nadzieję, że w trzecim tomie autor albo sensownie wyjaśnia i tłumaczy się z tego, co tu namieszał, albo (nawet lepsza opcja) spuszcza na to wszystko zasłonę milczenia i wraca do dobrego stylu, spójnego i logicznego świata i pisania na poziomie, jaki znamy z pierwszego tomu.