Mark Lawrence – Książę Cierni (dwugłos)

ciernieNa okładce jak zawsze ochy i achy różnych tuzów  więc kupiłam rzeczoną książeczkę, żeby się przekonać, czy rzeczywiście rośnie nam następca George R.R. Martina. Przeczytałam w jedną noc, ale nie dlatego, że mnie tak wciągnęło, tylko dlatego, że co strona to otwierałam coraz szerzej oczy ze zdziwienia, jak na kilku stronach można nagromadzić tyle głupot, a jak wiadomo szerokie otwieranie oczu usypianiu nie sprzyja.Chcecie konkrety? Ależ proszę. Bohaterem jest czternastolatek, który został hersztem bandy w wieku lat 10. No dobrze to jeszcze możemy od dużej biedy przełknąć, ostatecznie młodzież rozwija nam się coraz szybciej, czego mamy dowody naokoło.  Ale dalej zaczyna być „fajniej”. Nasz młodociany sadystyczny morderca jest taki nie tylko dlatego, że na jego oczach zgwałcono i zamordowano mamusię, ale również dlatego, że on sam leżał wtedy w ciernistym krzewie o zatrutych kolcach. Kolce wbiły się aż do kości. (Ludzie! To z czego były te kolce i jaką długość miały? I jakim cudem  omnęły oczka dziecięcia, skoro poza tym wbiły się wszędzie?) Czyli trauma to pikuś, kolce z trucizną to podstawa… No dobrze. Naszego milusińskiego boją się  nie tylko dorośli bandyci, ale i upiory, bowiem jak jeden taki bezcielesny próbował go opętać to … uciekł z duszyczki dziecięcia nieledwie z wrzaskiem.( przy okazji  pytanie teologiczne czy upiory mogą opętywać?). Jedźmy dalej. Nasz chłopczyk zwiał z zamku po tym jak się dowiedział, że nieutulony w żalu po stracie małżonki i drugiego syna tatuś przehandlował prawa do zemsty za możliwość handlu w pasie nadmorskim. Z uczuciowego punktu widzenia nie do przyjęcia, ale pamiętajmy, że tatuś jest królem i oprócz żalu ma też obowiązki wobec swojego królestwa, czego najwyraźniej dzieciak pojąć nie może mimo, że taki cwany i rozgarnięty. (To, że tatuś później sportretowany jest jako kawał sukinsyna to inna sprawa, na razie tego nie wiemy). Tak czy inaczej nasz bohater plątał się po krainie taty i okolicach bite cztery lata, a tata nie wie o tym, że dzieciątko żyje i wysyła pałacowego kapelana żeby poszukał ciała małolata. Widać w tej krainie nie istnieje cudowna instytucja plotki i na dwór nie dotarły wieści o młodocianym herszcie. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że w opisie autora owo królestwo zdaje się mieć wielkość w najlepszym razie Mazowsza. No cudnie. Dalej jest równie wesoło. Tatuś ma nową żonę i maga. Powrót synka mu nie w smak,  tym bardziej, że synuś  na wejściu nadeptuje szanownej macosze na odcisk, naraża się nowej przyrodniej siostrze i  staje dęba magowi. Kiedy próba eleganckiego mordu się nie udaje, tatuś wysyła syna z samobójczą misją do odległego zamku. Młodzieniec, nie w ciemię bity kradnie z biblioteki książki o zamku który ma zdobyć.  I tu zaczęłam chichotać. Bo nagle jak diabełek z pudełka wyskoczyła postapokalipsa. Mamy twory tajemniczych Budowniczych, a w starych księgach spisanych ich językiem macha do nas „wyciek broni binarnej” oraz wywołana nim choroba zwana „rozioza”. I wiecie co? Ludzie mieszkający w tym zamku mają… czerwoną skórę. No Rozioza jaka w mordę jeża! A w tle autor puszcza  do nas oczko – słuchajcie kochani, to są tereny naszej Europy, było jakieś kuku, ale teraz i.. zaraz jak to leciało? „Lżejsze od powietrza unarne komponenty nie wykazują toksycznego efektu”.  Wymiękłam. A autor dalej radośnie szaleje i dorzuca jak świni do koryta a to wiedźmę snów, która jest….. facetem,  a to nekromancję, a to przepowiednie
Jeśli komuś jeszcze mało, proponuję rozbiór logiczny zdania : „(…) poprowadzili mnie do Marclosa siedzącego na koniu, olbrzymim ogierze(…) Nachyliłem się ku niemu jakbym chciał go lepiej słyszeć. Jego straż skoczyła do mnie, ale ja zastosowałem swój wypróbowany chwyt. Nawet  w zbroi byłem dla nich zbyt szybki. Odbiłem się od stopy Marclosa tam gdzie WYSTAWAŁA ze strzemienia i w oka mgnieniu znalazłem się PRZY NIM na koniu.” Jak dzieciak, niezbyt wysoki, stojący na ziemi może się NACHYLIĆ do osoby siedzącej na koniu? W dodatku jeśli ten koń jest olbrzymim ogierem?  I czym się odbił od tej stopy? Bokiem, nosem, rękoma, uszami?!!  A już najbardziej ubawiło mnie stwierdzenie, że dzieciak znalazł się PRZY swoim przeciwniku. To znaczy co?! Lewitował w powietrzu merdając wdzięcznie uszami, czy też uruchomił tajne pokłady zajebistości?! A zajebisty musi być niebywale,  bo w innym miejscu nasz utalentowany młodzieniec trzyma jedną ręką za gardło dorosłego, grubego faceta, który w efekcie tego trzymania  dynda nad wodospadem… No terminator jak pragnę zdrowia i marchewki….
Nie, nie, nie. Dziękuję serdecznie za już, na więcej ochoty nie mam. Chała, panie, Chała!

____________________________________________________________________________by Lashana

 

Książę Jorg zamiast siedzieć na tyłku w zamku jak na księcia przystało włóczy się z bandą morderców i gwałcicieli (którzy potem mutują jakimś cudem w najemników) i zabawia się paląc wioski. Książątko nie dość, że jest mocno nieletnie, to jeszcze jest szefem tego czarującego towarzystwa, a że na dodatek ma koszmarny temperament to bez wahania jest w stanie zaźgać swoich ludzi… tjaaa już to widzę… trzynastolatek stojący na czele bandy wielkich dorosłych facetów wbija im sztylety i nadal jest szefem/ludzie mu się jeszcze nie skończyli/nikt go nie przełożył przez kolano.
Jednak znudzony książę postanawia wrócić do domu, gdzie na wejście wkurza macochę, zabija nowego kapitana straży, doprowadza do szału ojca, podpada wiedźmie snów (która jest facetem) i robi słodkie oczy do przyrodniej siostry. Ojciec wysyła go z misją samobójczą… a czytelnik ma nadzieję, że misja się nie powiedzie i dzieciak zginie gdzieś po drodze.
Ojjj czego tu nie ma… cierniste krzewy wbijające ciernie do kości, zakażone rany po których się choruje, ale nie umiera. Socjopatia nabyta od ciernistego krzewu. Niby inteligentny i myślący strategicznie dzieciak, który jet głupi tak, że ręce opadają. Pseudo postapokalipsa i bredzenia o broni binarnej i tajemniczych wyciekach unarnych. Fizyka, którą autor nagina do własnych potrzeb i logika, która woła o ratunek. Główny bohater będący co prawda czarnym charakterem (co jest nawet ciekawym pomysłem), ale porażający siłą zajebistości taką, że nawet grawitację jest w stanie pokonać (i to dosłownie).
I to ma być „Najlepsze fantasy, jakie czytałem przez cały rok” wg Bretta? Coś mam wrażenie, że autor „
Malowanego Człowieka” niewiele fantasy czytuje…
Chała, drugiego tomu nie chcę widzieć nawet z daleka.

 

One thought on “Mark Lawrence – Książę Cierni (dwugłos)

  1. Zobaczmy… wyciągnięte z, eeee, kapelusza nazwy, (broń binarna? to co jest?, wirus komputerowy który zwiał do realnego świata? Ktoś się za dużo anime naoglądał? Kojarzę co najmniej dwa takie…), nieudolne puszczanie oczek do czytelnika, absolutnie koszmarnie funkcjonująca fizyka…

    Prędzej się facet nadaje na scenarzystę do następnego Hollywoodzkiego blockbustera, niż na następcę Martina. Mimo tego że Martin płodzi cegłę za cegłą w których nie połapią się najstarsi górale, wbrew pozorom zagmatwane losy jego bohaterów mają sens…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *