Grubaśna książka zawierająca dwa pierwsze tomy przygód złodziejskiego duetu dość długo czekała w stosie „książek do przeczytania” na swoją kolej. Jakoś tak się składało, że zawsze było coś pilniejszego, ciekawszego do przeczytania niż ona. Wreszcie jednak nadeszła jej kolej. I powiem Wam – żałuję, że nie sięgnęłam po nią wcześniej. W zalewie chłamu, książek pisanych niemalże na kolanie, z których część sprawia wrażenie, jakby napisały je nastolatki notorycznie opuszczające lekcje języka ojczystego, książek przy czytaniu których logika błaga o zmiłowanie, albo rozpaczliwie ucieka na szafę – książka Michaela Sullivana jawi się jako ewenement. Po pierwsze jest doskonale skonstruowana, co przy jej obszerności nie jest wcale takie łatwe do osiągnięcia. Świat który w nim zaprezentował autor , podobnie jak wierzenia – jest spójny i nie sprawia nam żadnego problemu uwierzenie w jego istnienie. Nawet odległości są dobrze podane. Po drugie postacie są bardzo dobrze napisane. Czytelnik identyfikuje się z nimi bez większego problemu. Zwłaszcza Hadrian jest łatwy do zaakceptowania i „wchłonięcia”. Po trzecie – autor ma dość specyficzne poczucie humoru, które doskonale uzupełnia obie postacie. Wreszcie, z upodobaniem łamie schematy, dzięki czemu nie możemy powiedzieć, że oto wpadła nam w ręce kolejna książka wzorowana na Tolkienie. To prawda, że czasami pobrzmiewa w niej dalekie echo tolkienowskich opowieści, ale naprawdę jest ono bardzo słabe i trzeba mieć mocno wyczulone uszy, by je wychwycić.
W świecie stworzonym przez Sullivana elfów w zasadzie nie ma. Wycofały się na odległy brzeg. Ale bynajmniej nie jest to jak u Tolkiena efekt przemyślnej, poważnej decyzji tylko skutek przegranej z ludźmi wojny. Elfy są gdzieś za horyzontem i dyszą pragnieniem zemsty. Wśród ludzi żyją natomiast mieszańcy ludzi i elfów. Żyją, to w zasadzie eufemizm. Wegetują, znienawidzeni i prześladowani przez wszystkich, rzucani na pożarcie gnomom i generalnie eksterminowani na wszystkie możliwe sposoby. Krasnoludy są, choć my poznajemy tylko jednego. To rzeczywiście mistrz młota – ale daleko mu do tolkienowskich szlachetnych pierwowzorów. Krasnolud Sullivana ma nikczemny wzrost i nikczemną duszę. Ludzie w opisywanym świecie to też nie ideały, oj nie. Niewiele jednostek ma czyste serce i czyste intencje. I niestety, tak jak w rzeczywistości – tak i w książce, za te czyste intencje najczęściej dostaje się dotkliwe manto. W takim właśnie świecie przyszło żyć duetowi dwóch sławnych „łotrów na zlecenie” Hadrianowi i Royce’owi. Są znani. Są najlepsi. I mają przez to nie lada kłopoty. Zostają wmieszani w dworską intrygę, oskarżeni o morderstwo króla i tylko niespodziewana interwencja księżniczki Aristy ratuje im życie. Ratuje życie, ale jednocześnie pakuje w środek kolejnej awantury, bowiem Arista stawia dość dziwny warunek – w zamian za uwolnienie nasz duet ma porwać następcę tronu i brata Aristy w jednej osobie. Proszę państwa, zapnijcie pasy, jazda się właśnie zaczyna…. Razem z Hadrianem i jego towarzyszem będziemy musieli poradzić sobie w gąszczu sprzecznych informacji, gdzie prawda wygląda jak fałsz, fałsz jak prawda, a sprzymierzeniec bardzo często okazuje się wrogiem. Szybkie tempo akcji, pojedynki, pościgi, intrygi, trochę magii (ale bez przesady), kilka tajemnic… i wreszcie mamy naprawdę dobrą książkę do przeczytania.
Polecam, ba wręcz namawiam do czytania.
Och, witki mi opadły. Mnie całkiem, ale to całkiem nie po drodze z tą książką było.
http://mcagnes.blogspot.com/2012/08/krolewska-krew-wieza-elfow-michael-j.html
Agnes napisz czemu? Bardzo jestem tego ciekawa. Tym ciekawsza, że jesteś jedyną osobą “w okolicy” która się na tę książkę krzywiła.
uzupełnienie. No tak gapiostwo nie boli. Dopatrzyłam się wreszcie linka do twojej strony. Zastanawiam się czy rzeczywiście język jest drewniany. I wiesz do jakiego wniosku doszłam? Że po przeczytaniu takiej ilości “wytrysków” literackich, ten mało finezyjny język Sullivana przestaje przeszkadzać. Straszna konkluzja.
Jedyną, wiem. U mnie pod notką też komentarze pochlebne, poczułam się dziwnie, jakby coś ze mną było nie tak. No ale taka prawda…