(2 / 5)
Jaki wpływ na społeczeństwo i wojsko, a więc i wojnę, może mieć stały i praktycznie nielimitowany dostęp do narkotyków? Dostęp nie zawsze dobrowolny, czasem nie do końca świadomy. Kiedy heroina jest równoważna ze środkiem przeciwbólowym i da się ją kupić w aptece, kokaina jest uznawana za lepszą wersję kofeiny, a metaamfetamina to odpowiednik energy drinka?
Pierwsza cześć książki to wykorzystywanie opiatów i pochodnych w armii. Do zwiększenia efektywności, wymuszenia prawdomówności, odwlekania snu. Testy nowych formuł na więźniach i zaopatrywanie oddziałów samobójczych. Autor m. in. wyjaśnia błyskawiczny atak pancernych oddziałów niemieckich na Francję metaamfetaminą.
Druga to odtworzenie faszerowania „pacjenta A” przedziwnym koktajlem narkotyków, witamin i środków odzwierzęcych w oparciu o pamiętnik lekarza, który najprawdopodobniej oznaczył jako „pacjenta A” Adolfa Hitlera.
Trzeba przyznać, że jest to ciekawa lektura i ciekawe spojrzenie na historię, które daje spore pole do dyskusji. Jest też oryginalnym spojrzeniem na bardzo konkretny wycinek historii. Ale…
Po pierwsze ta historia jest oderwana od całej reszty świata – bardzo brakuje porównawczych informacji jak narkotyki były wykorzystywane w innych krajach. W końcu w Stanach do niedawna coca-cola zawierała kokainę, a morfina nie była kontrolowana. W Polsce wojna zamknęła okres dwudziestolecia międzywojennego, który nie był zbyt trzeźwą i wstrzemięźliwą epoką. Pytanie więc na ile Niemcy były przypadkiem wyjątkowym, a na ile częścią światowego trendu? I na ile inne armie nie korzystały z narkotyków, zwłaszcza z morfiny.
Po drugie, autor czasem gubi się w zeznaniach, a czasem naciąga argumenty pod tezę.
Na przykład: wojska pancerne otrzymały 35 milionów tabletek pertivinu (metaamfetaminy). Ale nigdzie autor nie podaje ani wielkości armii, ani samych oddziałów pancernych. Nie podaje też na jaki okres dostarczono tabletki. Z jednaj strony pisze, że „terapie” Hitlera nie wpływały na jego osąd, a parę stron później, że pogłębiały jego stan (czyli między innymi paranoję). Albo jedno, albo drugie, w tym przypadku zdecydowanie nie da się zjeść ciastka i mieć ciastko.
Po trzecie i najważniejsze, autor nie przekonał mnie, że przytaczane dane miały wystarczający wpływ na Niemcy, żeby wpływać na przebieg wojny, ani że są historycznie poprawne. Naciągane dane i gubienie się w zeznaniach są zawsze dość niepokojące, ale w książce mającej ambicje opracowania historycznego są mocno alarmujące.
Mimo wszystko jest to ciekawe lektura, ale raczej dla zainteresowanych tematem.