To mi się zdarzyło pierwszy raz, odkąd piszę recenzje na tej stronie…. Przyznaję się – nie doczytałem tej książki do końca, ba, nie dobrnąłem nawet do połowy. Literacki debiut 66-letniego szwedzkiego dziennikarza Mattsa Olssona najwyraźniej nie będzie moją ulubioną lekturą. Jest to oczywiście historia kryminalna, gdzie mordowane są kolejne kobiety a przy okazji dochodzi do kompromitacji znanych szwedzkich przedstawicieli rozrywki i polityki, ale głównym wyróżnikiem owego dzieła jest to, że sprężyną akcji są praktyki sado-maso.
No to po kolei: głównym bohaterem jest dziennikarz, który zgromadził dość kasy, żeby zwolnić się ze swojej redakcji i zacząć zastanawiać się czym by się teraz zająć. W praktyce oznacza to, że przesiaduje w kolejnych barach w Sztokholmie, Malmo, Kopenhadze czy gdzie tam jeszcze, a w przerwach poznaje w Internecie kobiety zainteresowane randką w stylu sado-maso. Musicie bowiem wiedzieć, że nasz bohater jest – przynajmniej we własnych oczach – straszliwym zbokiem lubującym się w ostrym sado-masochistycznym seksie. W efekcie mamy: opis wystroju kolejnych barów, zachowań barmanów i podawanych drinków, biadolenie nad zmianami w redakcjach gazet – wszędzie komputery, redaktorzy siedzą w swoich boksach zamiast tworzyć wspólnotę, no i nie ma już rozgrzanego linotypu w piwnicy buuu… (z tym ostatnim to się autor spóźnił o 20 lat co najmniej).
Jest jeszcze – seks, SEKS, SEKS …. No jest, niestety – sadyzm pana dziennikarza wyraża się bowiem głównie w tym, że w futerale od gitary wozi narzędzie realizacji swoich pomysłów w postaci ….trzepaczki do dywanów, a jako rekwizytu do szczególnie wyrafinowanej gry używa… błyszczącego strażackiego hełmu. Są jeszcze fantazje o poznanej w toku śledztwa pani komisarz policji – jak też wygląda bez ubrania, a najlepiej ociekająca wodą i czy dałoby się zaproponować jej randkę.
W sumie – poziom gimnazjalisty, który naoglądał się kiepskich pornoli w Internecie, poczytał tamże krótki tekst o teorii Freuda (koniecznie z infografikami, inaczej nie dałby rady przebrnąć) i kombinuje jakby tu namówić Dżesikę z IIIc na sado, maso albo coś w tym stylu. Dochodzi jeszcze mizoginia – kobieta jawi się tu bardziej jako przedmiot, można jej wlać, można ją związać, można użyć siły – i wszystko to niewinnie, przecież się zgodziła i zawsze mogła przerwać “zabawę”…
Reasumując – szkoda czasu na czytanie tego obszernego dzieła. Jest oczywiście możliwość, że w tej części, do której nie doszedłem książka nagle staje się lepsza, ale jeżeli chcecie to sprawdzić, to na własne ryzyko, ja podziękowałem.