mTeoretycznie miała to być opowieść o Gordiano Bruno, postaci tyleż ciekawej co kontrowersyjnej, o której ze szkoły wynosimy tylko to, że wpadł w łapy inkwizycji i został spalony na stosie. Biorąc zatem do ręki książkę zatytułowaną Herezja – spodziewałam się opowieści o tym, jak dominikanin Gordiano stał się heretykiem Bruno. Ba, pierwszy rozdział sugerował, że tak właśnie będzie.Tymczasem okazało się, że autor tak naprawdę ani myślał zgłębiać historię życia filozofa -heretyka. Gordiana poznajemy w momencie kiedy musi uciekać z zakonu. Potem autor wielkim susem przeskakuje ponad 7lat z życia swojego bohatera i i nagle znajdujemy się w Anglii pod rządami Elżbiety I, ale bardziej od prawdziwej historii życia Bruna autora interesuje wykreowana przez niego historia kryminalna.
I całkiem niespodziewanie czytelnik znajduje się w czymś co zaczyna przypominać… Imię Róży. I tu i tu mamy zamkniętą społeczność. I tu i tu mamy oskarżenia o herezję. I tu i tu księgi, a przynajmniej jedna szczególna odgrywają ważną rolę w intrydze. W obu książkach znajdziemy też nietolerancję, wynaturzenia, pogardę dla inności. Różnica jest natomiast zasadnicza: S.J. Parris to nie Umberto Eco. Książka nie ma więc ani tego klimatu, ani tej siły przyciągania jaką emanuje powieść Eco. Po prawdzie, zmusiłam się do przeczytania jej do końca.
Bohaterowie tacy sobie, zbyt jednostronni, wręcz papierowi, dialogi to bardziej deklamacje niż dialogi, koloryt historyczny nie istnieje, bo trudno za taki uznać kilka postaci o historycznych nazwiskach, które plączą się tu i tam po fabule. ( Tu znajdziemy mały polski, niestety niezbyt przyjemny akcent – po kartach książki plącze się polski magnat i dyplomata Olbracht Łaski, postać jak najbardziej historyczna, który rzeczywiście odbył taką wizytę w Anglii. Przestawiono go jednak jako buraka, wręcz prymitywa, opoja i tchórza, który jaskrawo odstaje od oświeconego towarzystwa, budząc irytację i niechęć. Ot taki renesansowy “Janusz”. Stereotyp polaka – warchoła. Przykre i nieprzyjemne, boleśnie uświadamiające jak nas widzą inne nacje.) Czyta się to bez emocji, intryga nie wciąga zupełnie, przewidywalność szybko zaczyna nużyć i denerwować.
Mimo wszystko, znalazłam jednak w Herezji coś za co warto pochwalić tę książkę. Otóż, w trakcie czytania, zaczęłam się zastanawiać nad przewrotnością tytułu. Myśląc “herezja” najczęściej myślimy tak o odstępstwie od wiary katolickiej. Heretykami są ci, którzy odrzucają doktrynę katolicką, bądź głoszą treści naukowe niezgodne z nią. Tymczasem w książce Parrisa następuje odwrócenie ról – w elżbietańskiej Anglii heretykami stają się… katolicy. A sam Gordiano Bruno? Ten staje się heretykiem niemal do kwadratu – dla katolików jest nim, bo został ekskomunikowany przez papieża, dla anglikanów – bo jest, przynajmniej formalnie – katolikiem… Dla każdej ze stron jest jednocześnie zagrożeniem i użytecznym durniem, pozwalającym dostać się na drugą stronę barykady.
Podsumowując: Herezja to książką jak ich wiele, w której niezły pomysł i spory potencjał nie zostały wykorzystane, pozostawiając niedosyt.