(1 / 5)
Tajwan właśnie wynalazł zimną fuzję. Oczywiście wszyscy chcą położyć ręce na technologii. Metody nie są istotne, a jeśli w wyniku zastosowania metod w łapy wpadnie też cały Tajwan – tym lepiej dla właściciela łap. I zdecydowanie gorzej dla Tajwanu.
W sam środek zamieszania zostaje wysłany słowiański oddział specjalny, żeby wyciągnąć z wyspy dyplomatów Przymierza. Jak się okazuje, książka jest czwartym tomem serii, co nie przeszkadza jednak za specjalnie – część rzeczy jest wyjaśniona, części możemy się domyślać, a reszta nie jest za bardzo potrzebna do szczęścia.
Co prawda, idea Polski będącej częścią super-hiper Przymierza z Rosją była przez to mocno zabawna. Nasz prezydent nie tylko popija wódkę z rosyjskim prezydentem, ale też Przymierze jest potęgą wyjątkową. Drży przed nami Ameryka (cała reszta Europy oczywiście też), nasza technologia (zwłaszcza wojskowa) nie ma sobie równych, a politykom Juliusz Cezar sandałów nie jest godzien wiązać. Wprawdzie po niektórych wzmiankach można zgadywać, że część tego poziomu zajebistości jest wyjaśniona w poprzednich tomach, ale jednak to trochę za wysoki poziom political fiction jak dla mnie.
Dostajemy opisy akcji przeplatane opisami polityki. Niestety polityka zawodzi na całej linii – pozbawione charakteru gadające roboty (bo nawet głowami to trudno nazwać) sprawiają, że obie strony są równie nieciekawe.
Fragmenty akcji czytało się przyjemnie. Co prawda, bohaterowie mają głównie imiona (zakładam, że charaktery zostały w poprzednich tomach), ale też strzelaniny nie czyta się dla głębi psychologicznej postaci.
Niestety, jak poszczególne sceny sprawdzały się dobrze, tak całość była pozbawiona napięcia i mocno przewidywalna. Konflikt eskalował jak po sznurku – dokładnie tak, jak można się było spodziewać. Plany sprawdzały się lub też nie w równie przewidywalnych momentach. „Niespodzianki” były równie niespodziewane co eskalacja konfliktu.
Już bardziej niespodziewane było to, że okręty w porcie z fregat płynnie zmieniały się w krążowniki, a czasem w niszczyciele (lub odwrotnie). Odniesienie do popkultury, które upchnął do fabuły autor, też było mocno zaskakujące. I kompletnie niepotrzebne.
Literacko książka zdecydowanie nie powala – dostajemy krótkie, urwane, poszatkowane zdania. Może autor nie umie w zdania złożone, a może wydawca stwierdził, że do tempa sensacji takie bardziej pasują? Trudno powiedzieć, ale czyta się to kiepsko. Niektóre powtórzenia też mocno rzucają się w oczy. Jeśli coś jest czarne, to tylko jak kir, większość ginie w kulach ognia lub krwawej mgle. A pociski to stalowa śmierć. Jednak, mimo wszystko, jest jakiś klimat – ot, filmu sensacyjnego, który mógłby dziać się gdziekolwiek, ale jest.
Mimo, że wydawnictwo nie poległo z redakcją, to wybór większej czcionki na tekst i mniejszej na tytuły jest dosyć wątpliwy.
Sensacyjne political fiction, chwilami jadące mocno po bandzie. Niezbyt wciągające i momentami nudne, chociaż potrafi wciągnąć we fragmenty akcji.
Zdecydowanie polecam… książki Magdaleny Kozak, jako dużo lepszą alternatywę.