W Baltimore umiera pisarz i poeta Poe. Umiera tak jak pisał. W niewyjaśnionych okolicznościach, które można interpretować na przynajmniej kilka sposobów. Ta śmierć daje okazje do licznych spekulacji i rozważań, bądź to wynoszących autora na piedestał, bądź też (znacznie częściej), nurzających go w szambie. Wszak pisał dziwnie, nie miał głowy do interesów, uganiał się za spódniczkami i podobno o zgrozo upijał się w drobny maczek. No i jeszcze ten sposób umierania. Kto to widział, żeby porządny biały obywatel biegał po ulicy w stanie przypominającym delirium w dodatku odziany najwyraźniej w nieswoje odzienie i wrzeszczał?Pisarstwo Matthew Pearl’a poznałam przy okazji lektury Klubu Dantego. Sama książka niezbyt mi się podobała, ale nie mogłam odmówić autorowi dobrego przygotowania i warsztatu. Byłam zatem ciekawa, jak poradzi sobie z tak dwuznacznym fragmentem historii literatury – osnutą tajemnicą śmiercią mistrza powieści gotyckiej. Jak sam autor pisze, w poszukiwaniu materiałów i wątków odbył nawet podróż do Europy. Podziwu godne poświęcenie. A byłoby jeszcze bardziej godne podziwu, gdyby przełożyło się na efekty literackie. Niestety z tym jest już znacznie gorzej.
Autor postawił na przeciw siebie dwóch detektywów pretendujących do miana pierwowzoru postaci superdetektywa Dupina z powieści Poego. Główny bohater, zapalony wielbiciel twórczości Poe-go i świadek jego niegodnego pochówku oburzony falą obrzydliwych pomówień jakie po śmierci twórcy zalały gazety postanawia odszukać superdetektywa i powierzyć mu rozwiązanie zagadki śmierci literata. Jak nie trudno się domyśleć, jego wręcz chora fascynacja Poe’m wywołuje wyraźnie niezadowolenie otoczenia, zwłaszcza tego najbliższego… Z wyprawy do Paryża powraca z rzeczonym superdetektywem i z pretendentem do tego tytułu. Rozpoczyna się korespondencyjny pojedynek detektywów, a czytelnik zaczyna szeroko ziewać. Fabuła wlecze się ospale, długie tyrady wyjaśniające poczynania i metody obu detektywów mogą przyprawić o wywichnięcie szczęki, nadmiarowe wątki poboczne, skutecznie zaciemniają akcję, główny bohater może anioła doprowadzić do szewskiej pasji, logika momentami włazi pod stół, a jeszcze chętniej chowa się w najciemniejszym kącie, z kryminału robi się nagle powieść obyczajowa z wątkami politycznymi, jednym słowem wszystko rozłazi się w szwach,a czytelnik zastanawia się rzucić książką już czy za dwie strony i wzdycha za Sherlockiem Holmesem, który oprócz umiejętności miał jeszcze wdzięk i charyzmę osobistą.
podsumowując: przerost formy nad treścią, kompletne zagubienie autora we własnym dziele. Nie polecam