Apokalipsa nadeszła po cichu, była niepozorna i niewidoczna. Wybuch jądrowy mający ją powstrzymać zdecydowanie taki nie był. Zdetonowana pod powierzchnią oceanu bomba wytworzyła potężne tsunami i falę uderzeniową, które zabiły tylu ludzi, że zamiast tragedii przypadkowych, postronnych ofiar mamy tylko statystykę z pokaźną liczą zer. Jednak Lenie Clarke przeżyła i na dodatek dzięki uporowi dotarła do brzegu. Najpierw trafiła, jak wszyscy dobijający do Amerykańskiego wybrzeża, do obozu uchodźców a potem ruszyła w głąb lądu. Jej śladem ruszają ludzie, którzy chcą jej pomóc lub ją zatrzymać i… wirusy internetowe, które mają swój, logiczny, cel. Ale Lenie Clark ma to gdzieś, dla niej świat jest jedną wielką statystyką ofiar, bo w końcu, świat taki jaki jest, zasługuje na zemstę. Część druga, która jest równie dobra jak pierwsza to zjawisko bardzo rzadkie i wymaga nie tylko dużych umiejętności pisarskich – trzeba też sprostać wymaganiom czytelników. Wattsowi się udało. Po raz kolejny, udało się mu coś co nie miało prawa się udać – wyciągnął swoich bohaterów na powierzchnię sam pozbawiając sie niezwykłego świata, który pokazał w pierwszym tomie i stworzył część drugą równie dobrą i wciągającą jak pierwsza. Mimo tego, że wiele tajemnic poznajemy w Rozgwieździe, potem jeszcze kilka w trakcie czytania Wiru to do samego końca książka trzyma w napięciu a zakończenie solidnie daje po głowie i czytelnikowi, i bohaterom.
Po Rozgwieździe nie spodziewałam się, żeby kolejny tom mnie rozczarował (co już samo w sobie wiele mówi), ale obecnie jestem w stanie przeczytać wszystko co Watts wyprodukuje, choćby to miała być książka telefoniczna.
Dobrze, że Behemot – ostatni tom trylogii, już stoi na półce.
Przebój.
————————————————————————————————– By Atisza ———————————–
Jeździec Apokalipsy wynurzy się z wody.
Dzisiejszej nocy skończyłam czytać Wir. W przeciwieństwie do Rozgwiazdy męczyłam się z nim długo. Ilość wątków, poszlak, możliwości, oraz stopień skomplikowania przedstawionej rzeczywistości powoduje bowiem, iż jest to lektura wymagająca pełnego skupienia i uwagi przy czytaniu. ( “No to nie czytaj tak skomplikowanych książek w nocy!” – mógłby w tym miejscu zakrzyknąć uważny czytelnik tego bloga. Ba… noc to jedyny czas kiedy mogę oddawać się takim zberezeństwom jak czytanie książek właśnie… ) Tak czy inaczej, książkę przeczytać warto. Pomimo irytacji i solidnego bólu głowy o jaki momentami przyprawia. Warto, choćby po to, aby zdać sobie sprawę ku czemu może zmierzać nasza, coraz bardziej osieciowana cywilizacja i zadać sobie pytanie czy na taką przyszłość mamy ochotę. Powiem wprost – jeśli tak ma wyglądać przyszłość ludzkości to mam nadzieję, że ja tych czasów nie dożyję.
Czego tak się wystraszyłam?
Rzeczywistości w której myślący kod genetyczny połączy się z kodem wirusów komputerowych i zacznie kreować taką rzeczywistość wirtualną, która przeniesiona do realnego świata ułatwi temuż kodowi rozprzestrzenianie się po świecie a defacto zagładę gatunku ludzkiego.Rzeczywistości w której chemicznie zmodyfikowani – pozbawieni m.in. wyrzutów sumienia ludzie – analitycy, będą podejmowali decyzje o zabijaniu setek tysięcy po to by powstrzymać np. rozprzestrzenianie się epidemii. Sieci która jest tak zawirusowana i zniekształcona, że żyje własnym życiem i tylko niektóre jej, specjalnie chronione enklawy są od tej plagi wolne. Świata w którym tylko wysoko kwalifikowani specjaliści mogą żyć w miastach, cała reszta jest spychana do pasa nadmorskiego, gdzie dostaje żywność tak zmodyfikowaną aby utrzymywać tę masę ludzką w spokoju.
A na cały ten konglomerat sieciowo-społecznościowo-biologicznych zjawisk nakłada się motyw apokaliptycznego mściciela, istoty która nie jest ani do końca żywa ani do końca martwa, ani nie jest do końca katem, ani do końca ofiarą, której motywów nie potrafimy pojąć ani właściwie ocenić. Lenie Clark ma w dodatku swojego protagonistę. Jest nim inny ryfter również noszący w sobie zarazę z morza, narzędzie władzy. I znów nie jesteśmy w stanie jednoznacznie wskazać kto tu jest aniołem ( choćby to był anioł zagłady ) a kto demonem. Jeśli dołożymy do tego enigmatyczną postać “proroka” zapowiadającego nadejście Lenie, masy dążące do samozagłady, oraz dwójkę obserwatorów – demoniczny Ukwiał – sztuczną inteligencję dążącą do wyeliminowania ludzi oraz przerażającą w swej bezradności i naiwności Sou-Hon Perreault będącą dla mnie symbolem człowieczeństwa zagubionego w korporacyjno – sieciowo – apokaliptycznych gierkach, to naprawdę przestajemy się oglądać, na innych jeźdźców apokalipsy. Ci nam wystarczą.
Z racji zawodu wiem, że niektóre zjawiska związane z siecią już mają miejsce. Może jeszcze nie doczekaliśmy czasów kiedy szkodliwe oprogramowanie uprawia niemalże seks w internecie w dzikich harcach prokreacyjnych wymieniając kod, tworząc wciąż nowe i nowe hybrydy – co skutkuje całkowitą bezradnością wszelkich skanerów antywirusowych. Może jeszcze ciągle czynnikiem wywołującym zjawiska społeczne oparte na zwoływaniu się w sieci jest człowiek ale …. Jak długo przyjdzie nam czekać na zmianę tego stanu?
Rewelacja