Pilipiuk Andrzej – Homo bimbrownikus. Jakub Wędrowycz. Tom 6

1 out of 5 stars (1 / 5)
Przygód Jakuba Wędrowycza – bimbrownika, egzorcysty amatora, pasożyta społecznego i wrzodu na czterech litrach wiejskiej populacji – tom szósty.
Tym razem dostajemy 3 opowiadania i mini-powieść – tytułowego Homo bimbrownikusa.
Ostatnia misja Jakuba Wędrowycza zaczyna się od całkiem ciekawego pomysłu, potem jest… średnio. Cyrograf to zdecydowanie najlepsze opowiadanie w zbiorze – taka krzyżówka Wędrowycza z Dzikimi Polami, w którym egzorcysta pomaga odzyskać szlachcicowi cyrograf. Lekkie, nie za długie i doprawione przyśpiewkami w Jakubowym stylu. Ale było już przedtem opublikowane w antologii A.D. XIII.
Ostatnie opowiadanie – Ochwat – było takie, że miałam problem, żeby sobie przypomnieć o czym to w ogóle było. Krótko mówiąc – nie zapada w pamięć. Dostajemy powrót do pomysłu z Parku jurasickiego i Z archiwum Y, czyli opowiastkę o nieciekawych skutkach kręcenia filmów w Polce, zawłaszcza jeśli w pobliżu jest zawiany Wędrowycz.
Homo bimbrownikus to bimber z całkiem innego zacieru. Po pierwsze – Jakub wyrusza do „stolycy”. Po drugie – jest to wyjątkowo długie opowiadanie. Po trzecie – mało w nim Jakuba.
Jakub z Semenem jadą do „stolycy” w dość nietypowej roli – łowców nagród. Mają znaleźć licealistę z Dębinki – wnuka szamana Yodde, który to szaman chce po raz kolejny sprowadzić ducha niedźwiedzia Mywu, a razem z nim małą apokalipsę. Dostajemy tu wszystko: stare kulty (w wydaniu Wędrowyczowo-Pilipiukowym oczywiście), co bardziej łysych mieszkańców stolicy, magiczne moce bliżej nieokreślone, a do tego na występach gościnnych: inkwizycję, wikingów, Słowian i misie. I neandertalczyków oczywiście. Całość jest pełna całych stad postaci pobocznych i niepotrzebnych, i równie niepotrzebnych scen, które dodają objętości i zamiast podkręcić tempo sprawiają, że całość ciągnie się jak flaki z olejem. Męczyłam się strasznie, mimo wersji audio, i za każdym kolejnym zakrętem, za każdą kolejną sceną dodającą kolejne postacie, każdym drobnym epizodem liczyłam, że to się wreszcie skończy. Ba, z upragnieniem czekałam, żeby się skończyło. Pomysł wyjściowy był fajny – wyjątkowo mało Wędrowyczowy, co wyszło bardzo na plus – ale potem im dalej, tym gorzej było znieść kolejne rozdmuchujące objętość sceny. O połowę krótsze byłoby dwa razy lepsze. No ale wtedy trudno by to było wydać jako kolejny tom…
Chyba najgorszy tom Wędrowycza do tej pory (a z przeczytanych byłby to chyba szósty, ale na pewno nie czytałam zgodnie z oficjalną numeracją). Jedno dobre opowiadanie (w dodatku przedrukowane) całości nie uratuje. Wielki Grafoman zdecydowanie lepiej sprawdza się w krótkich formach.
Fani Jakuba i tak przeczytają, reszta niech raczej nie zaczyna przygody z egzorcystą od tego tomu…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *