Hrabia Józef Potocki to postać dosyć barwna – podróżnik, kolekcjoner książek, propagator szkolnictwa, nowoczesnej gospodarki i zapalony myśliwy urządzający wyprawy w różne egzotyczne rejony świata. Do Afryki (a konkretniej do Somalii) wyruszył hrabia w towarzystwie dwóch innych przedstawicieli polskiej arystokracji, lokalnego przewodnika – Alikhara, zbrojnej eskorty, karawany wielbłądów i zapasu… wody mineralnej.
Notatki są pięknie wydane – kredowy papier, sztywna okładka, płócienny grzbiet, wklejona mapa, sporo zdjęć w sepii i kolorowych ilustracji Piotra Stachewicza. Zewnętrze robi zdecydowanie dobre wrażenie.
A treść… treść jest ciekawa pod wieloma względami i mimo że autor skupia się na tym co dla niego najważniejsze (czyli na zwierzynie), to można znaleźć bardzo ciekawe fragmenty pokazujące logistykę egzotycznej wyprawy w XIX w., stosunki w kolonialnym państwie, mentalność naszych przodków i opisy krajobrazów Czarnego Lądu. Wiele motywów się często powtarza, kiedy autor opisuje kolejne dni wyprawy – wędrówka karawany, problemy z wodą, nieudane zasadzki, co może być trochę nużące, ale też dodaje sporo autentyzmu.
Język jest dosyć prosty, łatwy w odbiorze, nie ma tu zbędnych ozdobników i anachronizmów. Od czasu do czasu zdarzają się łacińskie wstawki czy nietypowy szyk, ale całość mocno kojarzyła mi się z codziennym, współczesnym blogiem, gdzie czasem autor nie ma nic nowego do powiedzenia, bo dni są do siebie podobne, ale całość czyta się bez problemów. Chociaż trzeba przyznać, że Potocki talent do pióra miał taki sobie – nawet opisy emocjonujących fragmentów są suche i skrótowe. Na barwne opisy krajobrazów też nie ma co liczyć.
Mimo wszystko czyta się Notatki całkiem przyjemnie, jeśli się pamięta, że są tym co nazwa wskazuje – notatkami. Ciekawa książka, chociaż trzeba przyznać, że bardziej treściowo niż językowo. Tylko nie kupujcie jej obrońcom praw zwierząt, bo zawału dostaną.