Ida jest szamanką od umarlaków, nie tylko widzi martwych, ale musi ich też przeprowadzić na drugą stronę, co dziewczynie się zdecydowanie nie podoba. Jej ciotka notorycznie wtyka nos w nie swoje sprawy i mimo że jest martwa ciągle rozstawia dziewczynę po kątach. Agenci w garniturach przesłuchują szamankę w sprawie morderstwa i czepia się jej wredna (i ruda) wiedźma. Najgorsze jednak jest to, że Ida w chwili słabości złożyła nieśmiertelną przysięgę i teraz albo dotrzyma słowa albo rozpłynie się w niebycie. Na dodatek za kilka dni zaczyna się sesja. Ale nie ma się czemu dziwić w końcu Ida ma Pecha, a w zasadzie Pech ma Idę.
Na drugą książkę Raduchowskiej trzeba było czekać aż trzy lat,a ale jeśli ktoś nie pamięta pierwszej części, (albo nie czytał) to nie ma się co martwić – autorka w sprytny sposób streszcza najważniejsze wydarzenia. A potem fabuła gna do przodu. Mnożą się tropy, wątki i zmartwienia głównej bohaterki. Fabuła jest złożona, ma sens, kolejne fragmenty są pokazywane czytelnikowi z wyczuciem i trudno jest odgadnąć jak będzie wyglądało zakończenie. Wszystkie ważne w pierwszej części postacie z Idą na czele są dobrze wykorzystane i bardziej rozbudowane (może poza Teklą, która raczej już się nie zmieni). Opisy są bardzo plastyczne, pomysły ciekawe, a całość jest okraszona sporą ilością czarnego humoru.
Szamanka od umarlaków, była niezłą powieścią, ale trochę brakowało w niej oryginalności, a trochę.. fabuły. Ida była, co prawda bardziej złośliwą i bardziej rozsądną, ale kolejną „nieszczęśliwą studentką”, których w „babskiej”* fantastce sporo się wtedy namnożyło.
Główna bohaterka, co prawda studentką formalnie jest nadal, ale to jest najmniejszy z jej problemów, po wydarzeniach z pierwszego tomu dorosła, przewartościowała priorytety i stała się dużo ciekawszą postacią. A Demon luster jest po każdym względem lepszą powieścią; mroczniejszą, złożoną i po protu dobrze napisaną. Szczerze polecam.
* nie mam na myśli fantastki pisanej dla kobiet, a przez kobiety, zwłaszcza młode pokolenie autorek fantasy, które piszą w dość charakterystycznym stylu (Raduchowska, Kisiel, Pankiejewa)
——————————————————————————————————————————————————————————–by Atisza ——————————–
Strasznie nie miałam ochoty na czytanie “Demona”. Leżał i leżał na półce i błagał zmiłowania, a ja nic. Spleśniała panienka strasząca z okładki odstręczała mnie od czytania wyjątkowo skutecznie. Ale, jako, że pożyczone książki mam obyczaj zwracać w przyzwoitym terminie czyli najpóźniej po trzech miesiącach, nie zostało mi nic innego tylko wreszcie nową książkę Raduchowskiej przeczytać. No cóż, nie było tak źle jak się obawiałam. Jak już wspomniała Lashana, od publikacji pierwszej książki autorki minęło kilka lat i najwyraźniej przez te lata pisarstwo Martyny Raduchowskiej dojrzało, przynajmniej w tym sensie, że jej bohaterowie przestali rzucać mięsem gdzie popadnie i kiedy popadnie. Intryga też jest moim zdaniem ciekawsza i lepiej poskładana, niż w pierwszym tomie. Zakończenie może zaskoczyć. Trochę nie podobał mi się sposób ponownego wprowadzenia w fabułę Tekli, ostatecznie w poprzednim tomie tak się śpieszyła ze szkoleniem Idy, bo jej się czas (Tekli) kończył. Ba, nawet się skończył! A tu nagle bęc, Tekla jest z powrotem. Osobiście na jej obecność nie narzekam, bo to moim zdaniem najbardziej krwista z postaci, znacznie ciekawsza niż Ruda czy Kruchy, ale rozjazd logiczny jest. Mamy zatem wartką akcję, spójną w większości przypadków fabułę, ciekawą intrygę, nieźle oddany mroczny klimat. A z minusów? Romans! Amorant w stylu rycerz na białym koniu! Wszystko się dobrze kończy, jest słodko wiotko i ulepkowato! I jakoś nie wierzę, że na tym się przygody panny Idy skończą. Trochę za dużo motywów pozostało otwartych…