Nagie kości to jedna z tych (nielicznych na szczęście) pozycji, o których po przeczytaniu nie potrafię powiedzieć nic. Nie wywołała we mnie żadnych emocji. Ani pozytywnych ani negatywnych. Nic. Zero. Niente. Odłożyłam ją na półkę wczoraj, a już dziś nie pamiętam, o czym była. Sięgnęłam po nią w bibliotece głównie dla zapisu na okładce który mówił, że autorka współtworzyła scenariusz do serialu Kości. Z serialu obejrzałam tylko kilka odcinków, ot jak mi się pilot akurat na tym kanale zawiesił. Ani serial, ani gra aktorska nie rzuciły mnie na kolana, ale byłam zwyczajnie ciekawa jak scenarzystka sprawdziła się w roli autorki. Po przeczytaniu książki przestałam się dziwić temu, że serial jakoś mnie nie zainteresował.Teoretycznie nie ma się do czego przyczepić. Główna bohaterka podobnie jak autorka jest antropologiem sądowym. Świadczy usługi dla policji wspierając działania miejscowego koronera. Nie musimy się zatem martwić o prawdziwość podawanych danych. Problem tkwi raczej w tym, że autorka wpada przy okazji w mentorski zapał i stara się wyjaśnić wszystko, także rzeczy oczywiste. Może pisząc dla Amerykanów tak właśnie trzeba, ale mnie te wstawki serwujące oczywistości setnie nudziły. Niestety kwestie związane z pracą patologa nie są jedynymi elementami fabuły przy których autorka wsiada na edukatorskiego konika. Okazją do pouczania czytelnika staje się niemal wszystko. Znaleziono pióra ptasie? Hyc, jak królik z kapelusza wyskakuje znajoma naszej pani patolog – wybitna ornitolog, która pracuje tuż niedaleko ( niedaleko w amerykańskiej skali czyli na ościennym uniwersytecie stanowym). Rzeczona postać nie odmówi sobie wykładu na temat znalezionych piór, które są och, ach i jedyne w swoim rodzaju co można poznać po… A ponieważ pióra są och i ach – dowiadujemy się, że ptaszek też jest och i ach oraz rzadkość – i tu znowu dostajemy wykład o barbarzyńcach co dla pieniędzy odławiają te och i ach ptaszki i robią na nich kasę. Dydaktyzm kapie, czytelnik ziewa i zastanawia się kiedy w tej książce pojawi się akcja, i czy aby nie będzie ona jak ten ptaszek – czyli rzadkość i rarytas. A kiedy już rzeczona akcja się pokaże to jakoś dziwnym trafem i tak mamy wrażenie, że nic się nie dzieje.
Na kursach pisania najwyraźniej pouczono autorkę w kwestii konieczności wątku miłosnego. No to co? No, to siup trochę perypetii miłosnych, sprowadzających się głównie do tego, że pani patolog nie za bardzo ma czas pławić się w rui i poróbstwie z przystojnym policjantem któren był do niej w gości zjechał. Wszystko przez tę pracę i te pióra oraz inne kości. Pan gość jest rzecz jasna do bólu przystojny (ach ta szeroka szczęka i lekkie niedogolenie), niebywale męski, a jednocześnie czuły i wrażliwy. Jednym słowem szał ciał i uprzęży, widownia piszczy i wyskakuje z garderoby przez głowę. W galerii postaci mamy jeszcze detektywa, postać równie stereotypową do bólu. Jaki jest typowy detektyw? Lekko niechlujny, grubawy, chamowaty, homofob, cynik, trochę rasista, ale świetny fachowiec i w gruncie rzeczy dobry ludź. Reszta postaci jest jeszcze bardziej stereotypowo-papierowa i plącze się po fabule głównie po to aby akcję posuwać, to jest popychać w przód.
Ziew, ziew, ziew. I ta pani stworzyła tego bodaj 9 książek… a serial ma bodaj sezon jedenasty. Ajć…