Rick Riordan po raz kolejny wraca do świata Percyego Jacksona i urzędujących w Stanach Zjednoczonych greckich bogów. Po dwóch seriach i dziesięciu książkach (innych serii nie licząc) po raz kolejny lądujemy w Obozie Herosów. Jednak tym razem mamy zdecydowanie innego bohatera. Tym razem nieszczęśnikiem mającym ratować świat jest Lester, czyli Apollo (po raz kolejny) zdegradowany za karę do roli człowieka.
Może i -nasta książka w tym samym universum wygląda jak odcinanie kuponów, ale trzeba przyznać że autor jednak się postarał. Zarówno tworząc postać Apollo/Lestera jak i przeciwników pojawiających się w tej serii. Nie będę spoilerować, ale ujmę to tak: mimo powrotu do znanego świata dostajemy też trochę zaskoczeń i sporo nowości. Zdecydowanie pomaga usunięcie na trzeci i czwarty plan postaci z poprzednich odsłon i wplecenie w całość wyroczni, co dobrze łączy się z samym bogiem, ale też z poprzednimi seriami.
Kiedy porówna się Apolla i boskie próby z pierwszymi tomami serii widać bardzo długą drogę jaką przeszedł autor i jak bardzo zmieniły się jego umiejętności zarówno w konstrukcji, rozbudowywaniu świata, łączeniu mitologii ze światem śmiertelników, jak i w tworzeniu postaci. Zamiast irytującego, impulsywnego i infantylnego Percyego dostajemy Apolla. Boga zirytowanego człowieczeństwem, boską niemocą i kłopotami z pamięcią. Desperującego nad swoim wyglądem, brakiem czołobitności od strony ludzi i nieogarniającego technologii. Tak egocentrycznego, egoistycznego, zadufanego w sobie dupka, że aż słów brak. Dupka, który na dodatek nie ma w sobie nic z bohatera; jest trochę tchórzliwy, trochę leniwy i najchętniej by poczekał aż inni wykonają całą robotę. I który na dodatek jest drama queen. Cudownie antypatyczna postać, na dodatek bez problemu da się kupić takiego zdegradowanego boga. A najlepsze jest to, że autor bez trudu przekonuje czytelnika, żeby temu już-nie-boskiemu nieszczęściu kibicować. I to jest dopiero sztuka!
Akcja jak zwykle u Riordana gna do przodu, serwując bohaterom coraz to nowe niebezpieczeństwa i strzegąc czytelników przed nudą. Mamy też szczyptę absurdalnego humoru i chwilami mocno abstrakcyjne haiku zaczynające każdy rozdział, które co prawda sprawiają, że czytelnik chwyta się za głowę, ale dobrze pasują do poprowadzonej po bandzie postaci Apolla.
Jak uważam, że Olimpijscy Herosi są dużo lepszą serią niż Bogowie Olimpijscy, tak Apollo już po pierwszym tomie bije obie serie na głowę. Z jednej strony jest najsolidniej powiązany ze światem śmiertelników, z drugiej trochę przerysowany i absurdalny, i zdecydowanie brakuje mu heroiczno-patetycznego zacięcia i zadęcia. O chęci ratowania świata nie wspominając. Czyli może się nie podobać fanom poprzednich książek i być może mnie podobał się dlatego, że poprzednie odsłony podobały mi się średnio. Szkoda tylko, że dosyć trudno byłoby czytać Boskie Próby bez znajomości poprzednich tomów. (I jeśli ktoś nie czytał jeszcze Olimpijskich Herosów, a zamierza, to może się w Boskich Próbach natknąć na sporo spoilerów.)
Niestety gdzieś między ego Apolla, szybką akcją i zestawem kiepskich odniesień do popkultury nie pojawia się to, co było największa zaletą Herosów – rozbudowanie bohaterów tak, żeby nie myśleli tylko o tu i teraz. Głównie cierpi na tym Meg – główna postać żeńska, której jakikolwiek charakter mocno by się przydał.
Ciekawa zmiana podejścia do znanego universum, nowe pomysły, trochę humoru i dostajemy fajne, lekkie fantasy dla młodzieży.
Dobre, lekkie czytadło.