Roth Veronica – Naznaczeni śmiercią. Tom 1 [Nagroda Blasku]

0 out of 5 stars (0 / 5)
Bliżej nieokreśloną planetę zamieszkują dwa plemiona (i dwie rasy). Thuvue – spokojni rolnicy i Shotet – wojownicy. Jeden z rolników – Akos, zostaje przypadkiem porwany i wcielony do armii Shotet. Przypadkiem, bo tak naprawdę napastników interesował przede wszystkim jego brat, a w zasadzie jego prorocze talenty.
Każdy na tej planecie ma jakąś zdolność, najczęściej przydatną, ale czasem można mieć pecha – jak Cyra, która nie tylko umie zadawać ból, ale też sama cały czas go czuje. Cyra ma zresztą pecha do kwadratu, bo jej bratem jest Ryzek – dowódca Shotet i główny czarny charakter, tyran i socjopata.
To było takie złe, że nawet nie wiem, gdzie zacząć.
Kompletnie nie ma tu klimatu SF, ani wykorzystania przestrzeni kosmicznej. Owszem, są jakieś latające statki, ale poza tym mogłoby to być dowolne fantasy, dziejące się w dowolnych skonfliktowanych wioskach. Największym „fiction” jest tutaj geografia planety, która jest kompletnie nieprawdopodobna.
Fabuła… trudno to nazwać fabułą w sumie, są jakieś poklejone ze sobą, nietrzymające się kupy zaczątki pomysłów. Do których trzeba dobrnąć przez wlokącą się, straszliwie nudną narrację.
Kompletnie nijacy bohaterowie – Akos nie ma charakteru, Ryzek jest tak bardzo przerysowanym czarnym charakterem, że spodziewałam się zza kadru disneyowskiego rechotu sztampowego złola numer 5, za każdym razem jak się pojawiał. Cyra jeszcze sobą coś przedstawia, ale jej postać co chwilę się sypie – jakim cudem ktoś, kto ledwo chodzi jest mistrzem sztuk walki?
Cała idea mocy to X-meni skrzyżowani z Gwiezdnymi Wojnami. Oryginalność pomysłu jest mocno wątpliwa, ale nie byłby to problem, gdyby nie wykonanie. Parę pomysłów dodanych przez autorkę do znanego schematu niespecjalnie ma sens – choćby idea żeru, sama w sobie ciekawa, ale kompletnie nie pasująca do rasy wojowników-zdobywców. Jedynym dobrze zrobionym pomysłem są kwiaty i ich wykorzystanie.
Wątek miłosny jest absolutnie nieprawdopodobny i naprawdę przypomina syndrom sztokholmski. Między bohaterami brakuje chemii, więc przejście od dialogów o ulubionych kolorach do miłości do grobowej deski jest zdecydowanie zbyt nagłe i nie do uwierzenia.
Zdarzają się też fragmenty, gdzie narracja albo postacie zaprzeczają sami sobie w tym samym akapicie (np. w jednym zdaniu bohaterka twierdzi, że absolutnie nikt nie wchodzi do jej kajuty, a dwa zdania dalej, że służba przed chwilą pościeliła).
Wszystko powyższe sprawiłoby tylko, że Naznaczeni śmiercią byliby po prostu bardzo kiepskim YA, jakich wiele. Ale tu mamy jeszcze: ewidentny rasizm, widoczny nawet dla białego człowieka z białego kraju, kulturę gwałtu (to ofiara jest winna) i mocno niezdrowe religijno-romantyczne podejście do odczuwania bólu. Każdy z tych tematów sam w sobie byłby wystarczającym powodem, żeby książka zrobiła się bardzo niestrawna i to niezależnie od pozostałych elementów. Ale kombinację wszystkich trzech widzę po raz pierwszy i, mam nadzieję, ostatni.
Odpad toksyczny. Omijać z daleka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *