(3,5 / 5) Ostatni i zdecydowanie najlepszy tom opowieści o Duchu, wojowniku doskonałym. Z tomu na tom widać jak rozwija się warsztat pisarski autora oraz jego wiedza chociażby jako osoby posługującej się kataną. Autor się uczy, a to zasługuje na uznanie. Wreszcie nie dostajemy liniowej fabuły. Autor przerzuca nas pomiędzy planami – raz jesteśmy w obozie Manduków, raz wśród marynarzy zmagających się z nadciągającą flotą desantową, raz z Kentaro w obozie szykujących się do obrony samurajów. Mniej mamy potyczek i opisów wyczynów Ducha, a więcej opowieści o kraju Nipponu, snutych przez młodą nałożnicę Chana. Autor zdaje się nam sugerować, że miecz i walka to nie wszystko. Że wiele można osiągnąć miłością i rozsądkiem. Akcja przestała tak pędzić do przodu, ale nie przeszkadza to w niczym. Ba, powiedziałabym, że dzięki temu rozbiciu na różne narracje czytelnik ma mniejszą szansę znudzić się opowieścią. I, jak dla mnie, najsłabszymi częściami Bitwy były te, które opisywały obóz samurajów. Wciąż tak samo papierowo- naiwne postacie deklamujące te same wzniosłe frazesy i tak samo skazane na porażkę. W kontraście do nich Mandżukowie, do których dociera, że sztywne trwanie przy tradycyjnych rozwiązaniach i bronienie się przed nowym nie jest niczym dobrym. Mistyka… cóż, jest obecna jak w poprzednich tomach i znowu opiera się na schemacie mistycznej wędrówki do magicznego centrum. I to bodaj drugi najsłabszy fragment powieści, w którym znowu pojawia się znany i irytujący schemat rpg-owy – bohaterowie mają się udać do miejsca w którym chcą zdobyć magiczne artefakty niezbędne do pokonania wroga. I musi tego dokonać drużyna. Ziew.
Jeśli do czegoś jeszcze mogę się przyczepić to do kalk, które pojawiły się tu i tam. Postać ukochanej Chana dziwnie podobna jest do Szeherezady, a wielka bitwa jaką funduje nam autor na zakończenie, zbyt mocno w mojej opinii była wzorowana na finałowym starciu z “Ostatniego samuraja”.
poza tym – cóż z próby na próbę coraz lepsza opowieść