Siódmy tom serii Orły imperium przenosi czytelnika na drugi kraniec ziem zagarniętych przez Rzym, do Judei. Nasi bohaterowie, Macro i Katon znowu dostają “propozycję nie do odrzucenia”. Zamiast obiecanego i wyczekiwanego przydziału do legionu znowu muszą podjąć się niebezpiecznej misji dla Narcyza. Ich rozgoryczenia nie zmienia fakt, iż nieprzyjemne zadanie zostaje okraszone awansem – Macro ma objąć dowództwo Drugiej Iliryjskiej – jednostki pomocniczej stacjonującej w teoretycznie zapomnianym przez stolicę forcie w odległym zakątku świata. Jednym słowem, po raz kolejny obaj centurionowie stają się zakładnikami własnego sukcesu. Judea nienawidzi Rzymu, tyle wiemy z historii, zaś centurionowie przekonują się o tym niemal natychmiast po wkroczeniu do Jerozolimy. I już zaczynamy się domyślać co będzie dalej – po raz kolejny misję dzielnych legionistów można określić mianem niemal samobójczej, ale oni jak i poprzednio zapewne wyjdą z niej cało, bo cykl został uznany za bestsellerowy, a co ciekawsze zyskał bogatego sponsora. Muszę Wam powiedzieć, że czytając o kolejnych wyczynach Macro i Katona zaczęłam się zastanawiać czy nie są oni aby w jakiś sposób spokrewnieni z… kotami. Te jak wiadomo mają dziewięć żyć. Tymczasem niemal w każdym tomie nasi bohaterowie wychodzą cało z tak karkołomnych sytuacji, czasem tylko mniej lub bardziej poszczerbieni, że czytelnik unosi brew i pyta się rachunku prawdopodobieństwa gdzie łaskawie raczył dać nogę. Tak czy siak, wychodzi mi, że centurionowie przynajmniej po 6 żyć już wykorzystali. Niestety cykl z założenia historyczno -przygodowy, z tomu na tom zaczyna być coraz bardziej przygodowy, a coraz mniej historyczny. W najnowszym tomie clou wszystkiego okazał się wątek nazwijmy go parachrześcijański, bowiem autor wprowadził do fabuły postacie nowotestamentalne i uczynił to w sposób cokolwiek kontrowersyjny. W największym skrócie niejaki Joshua wcale nie zmartwychwstał. Nie mógł, bo był buntownikiem (i nikim więcej) któremu tak nagle na pacyfizm odbiło, że go wydali jego właśni uczniowie zwłaszcza Piotr. Matka Jezus mieszka z jego wnukiem -pogrobowcem, a Piotr jest przewodnikiem karawan i ma syna Murada….. Zaś czytelnik się pyta kogo tu Budda opuścił i co takiego do fabuły ma wprowadzić ten teologiczny zawijas?! W zasadzie wszystko wyjaśnia wstęp w którym autor składa czołobitne podziękowania królowi Jordanii, wielkiemu fanowi serii, który zafundował Simonowi Scarrow wycieczkę po swoim kraju i okolicach. Cóż więcej mogę o książce powiedzieć? No cóż, przeczytałam ją w jedną noc nie angażując specjalnie ani emocji ani intelektu. Intryga jest prosta i płaska jak stolnica, bohaterowie znani i coraz bardziej nudni, akcja szybka i przewidywalna do bólu. Mam zatem niejakie obawy, że najlepsze tomy w tym cyklu zostały już napisane.