Pisarstwo Lisy See poznałam przy okazji lektury biograficznej “Na złotej górze”. Spodobał mi się ten styl pisania, więc bez obaw sięgnęłam po Marzenia Joy. Na autorce się nie zawiodłam, dalej pisze doskonale. Skrzywiłam się na temat, bo jakoś tak się stało, że ostatnio co i rusz wpadają mi w ręce książki traktujące o komunizmie w tej czy innej odsłonie. I już zwyczajnie mam dość czytania o tym obrzydliwym systemie i jego równie paskudnych sługach. A okres, który do opisywania wybrała sobie autorka jest wyjątkowo przerażający. Oczami bohaterki, 18 -to letniej amerykanki chińskiego pochodzenia oglądamy czasy Wielkiego Skoku Naprzód, czyli czasy wprowadzenia w życie bzdurnego programu gospodarczego, który zakończył się potworną klęską głodu. A gdzie tytułowe marzenia? Są obecne w fabule cały czas. Joy którą poznajemy na początku to idealistka, marzycielka, trochę buntowniczka, ot taka typowa nastolatka u progu dorosłości. Jej działania podejmowane z idealistycznych pobudek i naiwnego widzenia świata prowadzą jednak do samych katastrof. Najpierw rodzinnej, dotykającej jej najbliższych, a później również jej samej. Joy, która ucieka przed poczuciem winy do komunistycznych Chin wikła się coraz bardziej, a jej upór w połączeniu z naiwnością sprawia, że daje się wmanewrować w sytuację bez wyjścia. Fabuła biegnie dwutorowo – jednym planem są wydarzenia związane z Joy, drugim – historia jej matki, która podążając tropem córki również trafia do Chin. Oglądamy zatem tę samą historię z dwóch różnych punktów widzenia, z perspektywy różnego doświadczenia życiowego i różnego miejsca ( wieś i miasto). To ciekawy zabieg i został dobrze wykorzystany. Jednak tym, co zrobiło na mnie największe wrażenie była możliwość obserwowania, jak w wyniku programu “gospodarczego” Mao Zedonga chińska wieś, te Chiny w pigułce pogrąża się w absurdzie i nieuchronnie zmierza do katastrofy, w której pogrążają się społeczności i jednostki. Opisy klęski głodu, choć autorka pisze w bardzo stonowany sposób są przerażające. A jednak w książce autorka zawiera również pozytywne przesłanie: że nikogo nie można skreślać, że miłość i cierpliwość są w stanie pokonać każdą przeciwność losu. I wreszcie, że marudzenie i oglądanie się na innych nie są żadnym rozwiązaniem. Trzeba samemu coś robić. Przynajmniej zacząć. Choćby to była tak nieważna rzecz jak umycie skrawka podłogi. Konsekwentne, cierpliwe, wytrwałe.
Jednak Marzenia Joy nie są pozbawione wad. Pierwszym z nich, jest lekki fetorek ckliwości przebijający się tu i tam przez narrację. Z jednej strony trudno mu się dziwić, z drugiej jednak przeszkadza w lekturze.