Nie przepadam za książkami o religijnej tematyce. Może dlatego, że te które dotąd spotkałam na swej drodze najczęściej zawierały w sobie dość nachalną propagandę “sukcesu”, przedstawianą z jednego lub drugiego punktu widzenia. Dlaczego więc sięgnęłam po książkę Sosnowskiego? Po części ze względu na tytuł, przewrotny i prowokujący. Po części, że względu na osobę autora, który z kościoła odszedł, a potem wrócił. Chciałam wiedzieć, czemu. A po części dlatego, że opowiedziała mi o niej ( i pożyczyła) koleżanka, której nie podejrzewam o zakusy “nawracające”. I rzeczywiście, muszę wam powiedzieć, że to książka inna niż wszystkie religijne jakie dotąd czytałam. Nie nawraca na siłę. Nie ma w niej ani hurra optymizmu, ani landrynkowatej religijności rodem z wiejskich kapliczek. Nie ma apokryficzności. Nie ma tego, co określam mianem “opowieści z mchu i paproci”. Nie ma wreszcie kazań. Co więc jest?
Rozważania człowieka, który w pewnym momencie obraził się na kościół katolicki. Którego zaczęło w nim wiele uwierać i zdecydował się z niego odejść. A potem sięgnął po Pismo i zaczął się zastanawiać. Zaczął w Piśmie szukać odpowiedzi na pytania. I tam je znalazł. I, co warto tu podkreślić, to nie są pytania o wiarę. Bo tej autor nigdy nie stracił. To pytania o kościół, któremu nie raz i nie dwa sprzedaje w treści solidnego klapsa punktując w nim to co i mnie się w nim nie podoba. To pytania o elementy które pojawiają się w katolicyzmie a nie pojawiają w innych odłamach chrześcijaństwa – jak na przykład rozbuchana maryjność. To czasami wręcz filozoficzny dyskurs nad ludzką naturą. A wszystko opisane eleganckim, prostym językiem.
To nie jest prosta lektura. Do niektórych rozdziałów wracałam po kilka razy, starając się je dobrze zrozumieć, czasem się z nimi nie godząc, czasem na własny użytek rozbudowując o swoje przemyślenia. Tak czy inaczej, polecam ją wszystkim. Wierzącym i niewierzącym. Tym którzy trwają w kościele katolickim i tym którzy z niego oburzeni na zachowanie hierarchów wyszli. I tym, ( może właśnie tym) którzy sprowadzili swoją wiarę do bezrefleksyjnej obrzędowości niedzielnej “bo trza”.