Wojna toczy się dalej, wrogie armie są coraz bliżej stolicy. Głównodowodzący gdzieś zniknął, a cesarzowa i tak ma większe zmartwienia na głowie. Kaden ma swoją wizję przyszłości, ale szybko orientuje się, że bez pomocy nie uda mu się jej zrealizować, a zdesperowany człowiek będzie szukał pomocy w nieoczekiwanych miejscach.
Trzeci tom Kronik Nieciosanego Tronu jest równie gruby, co dwa poprzednie razem wzięte. Niby nie powinno się oceniać książki po okładce ani po ilości stron, ale taka statystyka w przypadku ostatniego tomu jest raczej alarmująca. Szybko okazuje się, że złe przeczucia były, niestety, słuszne. Dostajemy dużo opisów podróży, bieganin, ucieczek, które rozciągnięte do niemożliwości wpływają bardziej na ilość stron niż na tempo akcji. Podobnie jest z dialogami – w każdym poza niewielką ilością treści znajdziemy wspomnienia postaci, rozważania na temat charakteru własnego i rozmówcy, rozważania na temat myśli rozmówcy, rozważania co by było gdyby i czemu nikt mnie nie rozumie… Droga do finału wlecze się niemiłosiernie i jest usiana dłużyznami poupychanymi gdzie się da.
Na dodatek trójka głównych bohaterów, cesarskie rodzeństwo, jest równie nudna, nijaka bądź wkurzająca, co w poprzednich tomach. Adare, która miała największe szanse stać się wiodącą postacią, nie byłaby w stanie znaleźć własnego zadka na pomocą dwóch rąk i mapy, gdyby nie jej doradca, a mimo to jest przekonana, że jest najlepszą kandydatką na cesarzową. Nie wspominając już o tym co wyprawia z finansami jako były minister finansów… Kaden również ma swoją wizję, którą jest gotowy wprowadzić w życie za wszelką cenę, ale przynajmniej nie jest przekonany o swojej zajebistości. Valyn jest jak zwykle najmniej interesujący. Całe szczęście sytuację ratuje Gwenna, Annick i Talal do spółki z Pyrre. Sceny z żołnierzami Ketralu i Czaszkowiercami są jedyną pozytywną stroną książki; mimo że równie przegadane, co cała reszta są zdecydowanie ciekawsze i bardziej barwne, i mają swój klimat. Gwenna i jej towarzysze nie tylko posuwają fabułę do przodu, ale też mają swoje charaktery, sensowną historię i rozwój postaci, który jest całkiem nieźle napisany, wciąga i nie jest papierowy. I jeśli cała trylogia byłaby skupiona tylko na żołnierzach Ketralu byłaby to całkiem dobra książka. A tak mamy mieszankę postaci – ciekawych, papierowych i zachowujących się bez sensu.
Kolejnym gwoździem do trumny jest główny czarny charakter, który… się nie pojawia. Jest wspominany, omawiany, uwzględniany w planach, ale wygląda to trochę tak, jakby bohaterowie walczyli z nieuchwytną ideą a nie kimś kogo można zabić. Pomniejsi przeciwnicy są jednowymiarowi i stanowią problem tylko dzięki swoim nadprzyrodzonym umiejętnościom.
Fabuła nagle przyspiesza na ostatnich 100 stronach, gdzie autor stara się zamknąć główne wątki i porzucić gadulstwo. Niestety dla niektórych pomysłów i postaci zabrakło czasu, więc niektóre pytania nie doczekały się w tym zamieszaniu odpowiedzi… widać prawie 900 stron to za mało. Argghh.
Trzeba przyznać, że autor sprawnie posługuje się językiem, jest w stanie zbudować ciekawe postacie i stworzyć klimat. Opisy okoliczności przyrody też wypadają malowniczo. Problemem niestety są dłużyzny, bohaterowie pierwszoplanowi, akcja, która jest wartka tylko momentami i fabuła, która nijak nie wciąga. Kronik zdecydowanie nie polecam – z tomu na tom robią się coraz gorsze i całe szczęście, że Więź jest tomem ostatnim, bo w tym tempie czwarty nie nadawałby się do czytania. Ale jest szansa, że jeśli autor napisze coś dziejącego się w innym universum, to może zaryzykuję…