(3 / 5)
Jeden z najbardziej klasycznych motywów science-fiction to podróż na obcą planetę. Również w wersji, w której celem autora nie jest wcale ten nowy, wspaniały świat, a sama droga. I to, co się podczas niej może stać.
Per aspera ad astra to właśnie taka najklasyczniejsza z klasycznych historia podróży do gwiazd. Robert Bukowski dowodzący Mayflower wyrusza z pierwszą misją kolonizacyjną poza Układ Słoneczny. Podróż ma zająć prawie dwieście lat, a niezbyt doskonała technika hibernacyjna wymaga budzenia załogi i pasażerów raz na jakiś czas.
Większa część książki to klasyczna podróż do gwiazd z problemami. Bohaterowie dużo gadają, kombinują, rozważają i w sumie niewiele się dzieje. Problemy są równie klasyczne jak sama podróż, tak samo jak ich rozwiązania. To już wszystko kiedyś było, może niekoniecznie w jednej książce naraz, ale są to problemy wielokrotnie wałkowane przez autorów i naukowców w kontekście hibernacji. Mimo wszystko czyta się to całkiem nieźle i jeśli ktoś nie ma doświadczenia z SF, to może to być całkiem dobra książka, żeby zapoznać się z gatunkiem. Nie ma tu za dużo szczegółów technicznych, nie ma kilometrowych rozważań egzystencjalnych, problemy mają sens, a dialogi do czegoś prowadzą.
Na zakończenie podróży dostajemy kilka… ekhem… zaskoczeń, ale też bardzo klasycznych. I zapowiedź kolejnego tomu.
Główną wadą (poza wykorzystaniem wszelkich możliwych znanych motywów) jest kiepski suspens – od samego początku wiemy, że naszemu bohaterowi nic się nie stanie, bo Per aspera to prequel.
Drugim minusem jest sięgnięcie po jedną z postaci z Mroku nad Tokyoramą. Co prawda znajomość fabuły nie jest potrzebna, ale odniesienie też nie jest do końca potrzebne. Na dodatek, poza tym jednym jedynym napomknięciem absolutnie nic nie sugeruje, że jesteśmy w tym samym świecie.
Kategorią osobną jest okładka, która nie dość, że straszy photoshopem, to jeszcze… jest na niej autor w roli jednego z bohaterów. Ała.
Niezłe czytadło do pociągu albo do zaczęcia przygody z SF. Czytelnik z gatunkiem zaznajomiony będzie się trochę nudzić, bo nie znajdzie tu nic nowego.