Pierwszy tom trylogii Cienia nie porywa i nie rzuca na kolana. Gdybym miała podsumować go jednym zdaniem, to brzmiałoby ono: „Książka napisana do bólu poprawnie, do bólu liniowo i do bólu drętwym językiem”. Są czasami książki w których można się do wielu rzeczy przyczepić, ale które jednak mają w sobie to „coś”. „Coś”, dzięki któremu jesteśmy w stanie wiele autorowi wybaczyć. W „Synu Cienia” nie ma nawet tego. Sztywno, drętwo, przewidywalnie. Autor prowadzi nas, czy może raczej wlecze od punktu „a” do punktu „b” w spokojny miarowy sposób – tak jak sobie w konspekcie zapisał. Fabuła rozwija się… nazwijmy to rytmicznie. Brak w niej momentów szczególnie znaczących, a nawet jeśli teoretycznie są to opisane w taki sposób, że się tego nie zauważa. Brak nagłych zwrotów czy zrywów akcji. Wszystko jest przewidywalne, jak w podręczniku do pisania książek: „jeśli brak ci pomysłu na ciąg dalszy – wprowadź nową postać. Najlepiej negatywną i z mroczną tajemnicą”. Czytaj dalej »