Zawsze szczyciłam się tym, że w mitologiach różnych kręgów kulturowych jestem dość otrzaskana. I wreszcie doczekałam się tego, że dostałam prztyczka w nos. Okazało się po prostu, że do czytania “Walhalli” jestem jednak za mało otrzaskana, bowiem w połowie pierwszego tomu musiałam zabrać się za studiowanie Eddy. Inaczej myliło mi się wszystko. A już w szczególności walkirie.
Sam pomysł na książkę jest dość intrygujący. W zaświatach trwa odwieczna wojna dobra ze złem. Zło sięgnęło po smoki. Dobro…. Hm, no z nazywaniem Odyna dobrem to bym się jednak wstrzymała…, powiedzmy, że ci mniej źli postanowili też sięgnąć po broń latającą. I w tym celu walkirie dostały zadanie sprowadzania do Walhalli lotników z czasów pierwszej wojny światowej. Rzecz jasna sprowadzania wraz z ich sklejkowo- szmacianymi rumakami. Czytaj dalej »