Książkę czytałam dość nietypowo. Znaczy w połowie w oryginale, w połowie po polsku. Zaczęłam od oryginału i zdziwiona bardzo mało pochlebną opinią (delikatnie mówiąc) przerzuciłam się na tłumaczenie w okolicach połowy. Dzięki temu przeżyłam mały szok literacki – nie pierwszy raz co prawda, ale do tego trudno się przyzwyczaić. Jakbym czytała inną książkę… Owszem Vicky nadal prowadzi śledztwo i stara się pomuc wilkołakom na pośbę znajomego wampira, nadal ma kłopoty i nadal kłóci się z kim popadnie. Ale cała reszta, czyli podanie treści… koszmar.
W oryginale mamy sprawę morderstwa z dodatkiem stworów z legend opakowane w lekki, pełen (złośliwego) humoru styl, który sprawia, że czyta się książkę szybko i bez problemu. Co prawda marny wątek główny (polowanie na wilkołaki) i wkurzający poboczny (sztampowy trójkąt miłosny) nie zachęcają do lektury, ale szybka akcja i styl autorki sprawiają, że jako całość jest to… zjadliwe. W wersji polskiej znika to co było w tej książce dobrego – styl, słownictwo i humor. Tego nie da się czytać. Marna fabuła (sprawca – przewidywalny, zakończenie – jeszcze bardziej), przeciętne wykonanie, dialogi nudne i dostajemy gniota jak się patrzy. Co prawda na usprawiedliwienie tłumacza należałoby powiedzieć, że część żartów jest faktycznie nieprzetłumaczalna, ale niestety znikają też wszystkie aluzje i podteksty ciągle obecne w oryginale. Zwłaszcza podczas kłótni w wykonaniu głównej bohaterki, czyli w 3/4 dialogów… Czytając oryginał miałam podejście „niech już się skończy 3 tom jest ciekawszy, chcę go zacząć czytać”. Przeszło mi. Trzeci tom mam po polsku. Ale i tak przeczytam; mam niewielką nadzieję, że będzie językowo trochę lepiej, poza tym ja lubię Vicky Nelson. Pani detektyw jest co prawda złośliwa, arogancka, kłótliwa jak cholera i na dodatek zgorzkniała, ale ma parę zalet, bardzo rzadko spotykanych ostatnio w literaturze fantastycznej. Mianowicie: popełnia błędy i mimo że ma dyplom „Twarda baba” w złotej ramce to często nie może poradzić sobie bez pomocy (chociaż wyraźnie jej się to nie podoba), miewa też pewne…potknięcia (na przykład gubi się w lesie). Poza tym jest coś czego niestety nie ma w tłumaczeniu, a co widać w oryginale – Vicky ma dużą wiedzę na temat społeczeństwa, wplata aluzje w swoje przemyślenia i wykorzystuje przy rozmowach. Niestety tłumacz to skutecznie utłukł i w wersji polskiej zamiast inteligentnych złośliwości dostajemy po prostu wredne komentarze.
Tłumaczenie – gniot
Oryginał – lekka chała
P.S. Dla tych którzy oglądali serial – zapomnijcie o tym co widzieliście w odcinku, książka to zupełnie inna historia. Zgadzają się tylko wilkołaki, reszta już nie. Widać scenarzyści też nie byli zachwyceni marną fabułą książki, co nie znaczy, że sami jakoś szczególnie się popisali…
———————————————————————————————– By Atisza —————————————
Co prawda dobrej recenzji nie wypada zaczynać od tak bezapelacyjnej oceny recenzowanego dzieła, ale w przypadku takiego gniota jak Ślad krwi trudno jest zacząć recenzowanie w jakikolwiek inny sposób. Zaczyna się kiepsko – do czego walnie przyczynia się tłumacz, a potem no właśnie. Nasza główna bohaterka, Vicky Nelson, na wpół niewidoma była policjantka zostaje poproszona przez swojego przyjaciela ponad 400 letniego wampira Henryka o to by pomogła jego znajomym wilkołakom. Rzecz jasna wampir nie jest uprzejmy uprzedzić przyjaciółki z kim-czym będzie miała do czynienia i musimy przecierpieć liczne sceny przemian w te i nazad rodzeństwa wilkołaków wraz z obowiązkowym paradowaniem nago i równie obowiązkowym zakłopotaniem głównej bohaterki. (Nie da się ukryć, że na jej miejscu wzięłabym potem kumpla wampira na mało sympatyczną rozmowę). Rzeczone wilkołaki mieszkały sobie spokojnie w swoim stadzie na onej amerykańskiej wsi, zajmowały się, a jakże wypasem owiec, kiedy nagle bum! Ktoś zaczął na wyrośnięte pieski polować i strzelać do nich srebrnymi kulami. Razem z bohaterką udajemy się zatem na amerykański odpowiednik naszego “ tam gdzie psy dupami szczekają” o pardon, poprawniej chyba będzie napisać “ gdzie mieszkają wilkołaki” w celu złapania owego nietolerancyjnego osobnika. Po drodze dowiadujemy się, że pani policjant odczuwa gwałtowną miętę do pana wampira, bo jak powszechnie wiadomo, seks połączony z podpijaniem jest wielce rajcowny i satysfakcjonujący. Dalej.. jest jeszcze gorzej. Po pierwsze wataha wilkołaków okazuje się być skrzyżowaniem stada psów ze stadem hipisów, a sam motyw przemiany jak już napisałam wykorzystywany jest w kółko i do całkowitego znudzenia czytelnika. Po drugie, rodzinne rozmówki wilkołaków będące rzutowaniem psich zachowań na ludzkie wypadają bardzo sztucznie i nieprawdziwie, nie pozwalając uwierzyć w to, że mamy do czynienia z prawdziwymi wilkołakami – już raczej, że jesteśmy na próbie szkolnego teatru. Po trzecie (i o to mam największe pretensje) morderca jest nie tylko oczywisty, ale sam się przyznaje do mordowania i to już w jednej trzeciej książki. Po czwarte zabójstwa mają znowu religijne tło, na całe szczęście tym razem nie mamy mistycznej podlewki. Po piąte na wsi zjawia się eks partner pani policjant. Eks partner będący ciągle aktualnym wspomożeniem seksualnym bohaterki jest piekielnie zazdrosnym o wampira. No i mamy kociokwik na sto fajerek. Jeśli do wampira, wilkołaków, ślepej detektyw dołożymy jeszcze siostrzeńca mordercy – a’la maifioso z Pcimia górnego, to mamy … gabinet osobliwości, a nie książkę. Fabuła się rwie, momenty z założenia śmieszne są żałosne, intrygi nie ma, wątek romansowy uciekł z wrzaskiem do domu, logika łapie się za głowę ( Vicky, ślepa w ciemnościach idzie do lasu na przeszpiegi w… nocy!) i jojczy. Wypada tylko zadrzeć pysk do księżyca i zawyć – Auuuuutor, auuuuuuutorrrr, auuuuuuuuuu!!!!
Super gniot