Do lektury Króla przystępowałam jak pies do jeża, po trosze dlatego, że w moim otoczeniu przeważają ludzie, którym pisarstwo Twardocha niezbyt się podoba. Nasłuchałam się więc marudzeń na wulgarność opisów, przaśność obrazowania, pisanie pod publiczkę i tak dalej i w tym stylu. Inni się oburzali, że literatura doskonała, inteligentna, z przesłaniem. Musiałam się więc przekonać sama. I wiecie co? Nie było tak źle. Choć do lektury przystępowałam dość mocno zdystansowana, ba, na początku wydawało mi się, że część zarzutów jest usprawiedliwiona, to jednak opowieść zdołała mnie wciągnąć. Po skończeniu lektury nie mogę powiedzieć że stałam się fanką Twardocha, ale uważam, że znaczna część zarzutów wobec jego prozy jest mocno przesadzona.
Król to klasyczna opowieść o losach ludzi, nacji i państwa, ściągnięta przez pisarstwo autora w jedną soczewkę wypalającą dziurę w dotychczasowym oglądzie świata. A może po prostu to uniwersalna opowieść o człowieku zaplątanym w niełatwe czasy, który podjął takie a nie inne wybory. I teraz, pod koniec życia te wybory stają się jego nemezis – usiłuje się z nimi rozliczyć tworząc alternatywną historię. Okazuje się jednak, że choćby nie wiem jak się starał – maska fałszywej historii musi opaść i trzeba rozliczyć się z własnymi czynami. Ponieść ich konsekwencje – ciężar i ból świadomości, że się skrzywdziło swoich najbliższych, że skrzywdziło się dziesiątki innych ludzi – wszystko dla ułudy własnej wielkości.
Król Twardocha jest nie tylko nagi. Jest stary, schorowany, zrozpaczony do granicy szaleństwa. I nie pomoże mu fałszywa pokuta alternatywnej historii.
Król Szczepana Twardocha nie jest łatwą powieścią. Ale warto ją przeczytać, bo zmusza do zastanowienia nad naszym własnym życiem. I nad kosztami podejmowanych wyborów. Brutalnie uświadamia bowiem, że za nasze wybory zawsze, czy tego chcemy czy nie – płacą inni. Zaś im bliżej nas są ci inni tym cena jaką przyjdzie im zapłacić jest wyższa.