Westerson Jeri – Zasłona kłamstw

Crispin Guest jest rzadkim przypadkiem – król odebrał mu majątek i tytuł, ale pozwolił zachować życie. Teraz były towarzysz księcia Lancastera musi zarobić na życie, a że żadne ze znanych mu umiejętności nie są przydatne w nowym środowisku postanawia wykorzystać swoją inteligencję i zostać… tropicielem.
Podobał mi się pomysł na bohatera, niestety jego wykonanie okazało się bardzo ciężkostrawne. Crispin jest szaraczkiem od 8 lat, od 4 żyje z różnych śledztw i jest nie tylko jedynym przedstawicielem zawodu, ale też jest podobno dobry w tym co robi. A mimo to przymiera głodem. Poza tym przez większość czasu zamiast prowadzić śledztwo jojczy i opłakuje stracone szlachectwo, honor, dumę, twarz, miecz, pieniądze, przywileje… bla, bla, bla, bla. A jednocześnie nadal uważa się za rycerza, bo „to jest we krwi”, więc wszyscy, którzy są dla niego życzliwi są niegodnym go plebsem. Ja rozumiem, że można zbudować głównego bohatera – pierwszorzędnego dupka, ale niech on chociaż nie opłakuje co stronę utraconego herbu. Autorka pisze, że wzorowała się na klasycznych detektywach, cóż… Mówiąc krótko – Crispin Marlowowi nie jest godzien butów wiązać.
Główna intryga jest przewidywalna i nudna wręcz boleśnie, główny bohater przez większość książki zastanawia się jak zabito typa w zamkniętym pokoju (nie spoileruję, to jest na okładce książki), a czytelnik się tego domyśla w momencie popełnienia zbrodni. No litości. Jedyną ciekawostką jest dodanie do intrygi nietypowego artefaktu, ale to autorka skutecznie równoważy romansem, który pasuje do tego wszystkiego jak pięść do nosa i szybko spycha śledztwo na dalszy plan.
Zasłona kłamstw jest reklamowana jako „średniowieczny noir”. Szybko się okazuje, że ani średniowieczny, ani noir. Owszem akcja czasowo dzieje się w średniowieczu, bohaterowie noszą odpowiednie ciuszki a na ulicach jest błoto, ale wrażenie jest takie jakby się oglądało kiepską sztukę w równie kiepskich dekoracjach. Sporadyczne i niezbyt szczegółowe opisy nie są w stanie oddać klimatu epoki. Za to „noir” nie ma wcale i to mimo niezbyt bezpiecznych, ciemnych ulic średniowiecznego Londynu i bohatera, który nie posiada instynktu samozachowawczego.
Język ani nie tworzy klimatu, ani nie porywa. Bohaterowie i narracja są bardzo współczesne a styl… oj wyjątkowo nie sądzę, że to wina tłumacza, bo wątpię żeby tłumacz wytworzył zdanie przecudnej urody: “Po obu stronach stały rozwalające się budynki, dachówki opadały z nich jak włosy kurwy o poranku”, które powaliło mnie na łopatki.
Trzeba przyznać, że autorka miała fajny pomysł i na dodatek zrobiła jakiś research, ale wykonanie… leży na wszystkich frontach. I prosi o dobicie.
Gniot.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *